Latające anioły - tak w sieci piszą o ekipie, która z pomocą śmigłowca BO105 ewakuowała mieszkańców z zalanych przez wielką wodę miast. Firma Heli Solution, która organizuje szkolenia pilotów, użyczyła na potrzeby akcji swój helikopter. Do akcji dołączyła WYSOKOŚCIÓWKA.org - firma zajmująca się szkoleniami ratowników. Jej przedstawiciel, pan Kajetan Ginter, ruszył wraz z Michałem Przybyszem i pilotem Maciejem Dominiakiem na ratunek mieszkańcom Opolszczyzny.
Akcja polegała głównie na ratowaniu osób uwięzionych w domach. Były to działania na linie – ratownik zjeżdżał na dół, wpinał ludzi w uprząż do ewakuacji. Potem transportowaliśmy tych ludzi na linie w bezpieczna miejsca. Ludzi i zwierzęta, bowiem zdarzały się i takie sytuacje - mówi w rozmowie z o2.pl pan Kajetan.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Czasem podczas działań udało się zawisnąć nad ziemią na tyle nisko, że powodzianie mogli po płozach wejść do maszyny. Niestety, nie wszyscy byli w dobrym stanie fizycznym. Wśród ewakuowanych były osoby starsze, jedna z nich poruszała się na wózku. Nie brakowało sytuacji, gdy robiło się skrajnie niebezpiecznie.
Najcięższe są akcje w zwartej zabudowie, której nie brak na wsiach. Podczas jednej z nich w okolicach Nysy trzeba było zabrać dwoje ludzi z balkonu wraz z psem. Z jednej strony był świerk, dlatego nie mogliśmy zejść niżej. Z drugiej była linia energetyczna, bardzo blisko balkonu. Było ryzyko, że lekki ruch śmigłowca sprawi, iż ratownik wleci z ewakuowanymi na te linie. Była to jednak jedyna droga, by tych ludzi zabrać - wspomina pan Kajetan.
Załoga śmigłowca zrzucała też worki z piaskiem w Nysie. Miastu udało się obronić przed tak tragicznymi skutkami powodzi, jakie widać choćby w Kłodzku czy Stroniach Śląskich. Sztab kryzysowy w Nysie koordynował akcje prowadzone przez śmigłowiec BO105. Obszar działania obejmował głównie obszar miasta i jego okolice – do 30 km od Nysy. We wtorek ekipa pomagała także w Głuchołazach i Paczkowie. To, gdzie byli następnie ewakuowani mieszkańcy zalanych miast, zależało od ich stanu zdrowia i tego, gdzie przebywali.
Tam, gdzie tych osób było więcej, woziliśmy ich do suchych miejsc, gdzie była straż, która ich przejmowała. My lecieliśmy po kolejnych ludzi. Natomiast osoby starsze, schorowane trafiały na lądowisko przy sztabie w Nysie - mówi ratownik.
Czytaj także: Szok w Czechach. Pokazali, co dzieci robią z zaporą
Zareagowali na powódź w Polsce. "Trzeba coś zrobić"
Pan Kajetan był w przeszłości strażakiem. Obecnie prowadzi firmę szkolącą ratowników i funkcjonariuszy służb w działaniach ratowniczych. Od lat udziela się jako wolontariusz. Razem z kolegami, którzy mają śmigłowiec, wpadli na pomysł, by połączyć siły.
Z potrzeby rodzi się chęć działań. Kiedyś przy kawie myśleliśmy, co by to było, gdyby jeszcze kiedyś nadeszła taka duża woda. Okazało się, że trzeba coś zrobić i lecieć, więc polecieliśmy - dodaje pan Kajetan.
Jak mówi, maszyna BO105 to mocny śmigłowiec, który bierze udział w pokazach lotniczych. Jako, iż był produkowany dla wojska, sprawdza się także w tak uniwersalnych zadaniach, jak ewakuacja ludzi z powodzi na południu Polski.
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.