W obecnych czasach bardzo trudno jest znaleźć dobrego pracownika. Doskonale zdają sobie z tego sprawę pracodawcy, którzy szukają wykwalifikowanych osób. Narzekają oni zwłaszcza na młodych ludzi z pokolenia "Z".
Według nich są oni bardzo roszczeniowi i notorycznie się zwalniają. - To rozwydrzone dzieci, które nie dorosły do rynku pracy - twierdzi jeden z rozmówców TOK FM, Marcin Staniszewski, menedżer dwóch restauracji swojego brata.
Mężczyzna dodał, że "zamiast męczyć się z nimi, zatrudnia młodych Ukraińców, którzy biorą pracę z pocałowaniem ręki". - A młody Polak niech się buja do czasu, gdy przyjdzie kryzys. Wtedy wróci do mnie z podkulonym ogonem - podkreśla.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Z kolei Rafał Stępień, który ma z żoną biuro tłumaczeń, zaznaczył, że "nie można dla nich wywracać rynku pracy do góry nogami".
To są zbyt poważne sprawy, od których zależy cała gospodarka. Obowiązuje hierarchia doświadczenia i osiągnięć. Młodzi muszą wykazać się pokorą, zanim zaczną coś znaczyć i mówić o swoich żądaniach. Trochę szacunku - dodaje.
Pokolenie "Z" korzysta z niskiego bezrobocia
Warto podkreślić, że pokolenie "Z" korzysta z niskiego bezrobocia. Obecnie to pracodawca musi bardziej się natrudzić, żeby znaleźć dobrego pracownika, niż pracownik, żeby dostać posadę. Zatrudniający ostrzegają młodych, że "nie da się zorganizować pracy tak, żeby była jak wakacje".
Zanim zdążę zadać pytanie na rozmowie kwalifikacyjnej, "zetki" wyskakują z roszczeniami: "Nie mogę pracować po czternaście godzin dziennie w weekendy, bo nie będę miał czasu na życie". A przepraszam, co mnie to obchodzi? To ja go utrzymuję i chyba mam prawo wymagać - mówił Marcin Staniszewsk w rozmowie z redaktorem Konradem Oprzędkiem.
Czytaj również: Wakacyjne warsztaty u Rydzyka. Wymagana opinia proboszcza
Inni pracodawcy również nie szczędzili swoich opinii. - Rodzice całymi latami wypruwali sobie dla nich żyły i dbali, żeby niczego im nie zabrakło - stwierdził Krzysztof Wojtczak, prowadzący ze swoim ojcem agencję nieruchomości.
Do dwudziestego szóstego roku życia nie muszą płacić podatków. Nie muszą wyprowadzać się od mamusi. Zmieniają prace jak rękawiczki, bo jest niskie bezrobocie. Ale to się kiedyś skończy i będą musieli wydorośleć. Zacznie się ból. Teraz są jeszcze bananową młodzieżą - dodał.
"Zetki" na rynku pracy. "Haruję na całego, ale w godzinach pracy"
Z kolei Marcin Sutowski (rocznik 1997) przyznaje, że w ogóle nie rozumie obaw szefów przed "zetkami". Zwraca uwagę, że weszły one na rynek pracy niedawno, a niektórzy szefowie już zdążyli je zamrozić w stereotypie "nierobów".
Ja haruję na całego, ale w godzinach pracy. Nikt nie ma do mnie problemów. Przeciwnie, jestem chwalony za swoją pracowitość i pomysłowość. Dlatego też nikt się nie krzywi, gdy potrzebuję z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem zaplanować podróż na Bałkany. Gdyby jakiś lord nazwał to roszczeniowością, to nara, wiadomo - mówił.
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.