Historię czterech Syryjczyków koczujących w lesie od 23 października opisuje "Oko.press". Mężczyźni w końcu zziębnięci i wycieńczeni (jeden z nich miał poniżej 34 stopni) trafili do szpitala w Hajnówce. Dzięki wsparciu aktywistów i swoich przedstawicieli mieli szansę na zostanie w Polsce do 1 grudnia. W tym czasie mogli ubiegać się o azyl. Nie udało się.
Nie ma przyszłości w naszym kraju. Syria to piekło. Albo będziemy zabijać, albo będziemy zabijani. Przyjeżdżamy tutaj, by prosić o bezpieczeństwo - relacjonuje dla "Oko.press" jeden z Syryjczyków znajdujących się na granicy.
Spędziliśmy wiele dni w lesie. Co najmniej przez pięć z nich piliśmy wodę z bagien, jedliśmy liście. Nie mieliśmy nic innego — opowiada 19-letni Mohammed.
Czytaj także: Oszustwo na 200 zł. Pracownica Żabki ostrzega Polaków
Początkowo grupa Syryjczyków liczyła pięciu mężczyzn. Jeden z nich po trafieniu do szpitala w Hajnówce okazał się być zakażony COVID-19, dlatego został poddany kwarantannie. Co stało się z pozostałą czwórką?
W nocy przyszła policja i zabrała nam telefony. Rano obudzili nas strażnicy. Mohammed nie mógł się ruszać, więc wzięli go siłą i wynieśli - relacjonuje jeden z mężczyzn w rozmowie z "Oko.press".
Mężczyźni, którzy zostali dopiero co zabrani ze szpitala, zostali wywiezieni znowu na granicę. Tam przepchnięto ich na stronę białoruską, gdzie przejęła ich tamtejsza SG. Po tamtej stronie nie ma litości. Tam mieli być pozbawieni wody i jedzenia, mieli być bici i wpychani do rzeki. Relacjonują też, że tamtejsi pogranicznicy mieli widzieć ciężarną kobietę, która poroniła, ale nie udzielono jej pomocy. Tam też zmarł chłopak cierpiący na cukrzycę.
Mężczyźni dostali decyzję Europejskiego Trybunału Praw Człowieka na mocy której do 01.12 nie powinni zostać wydaleni na teren Białorusi. Maciej Sthur razem ze swoją żoną postanowili zostać przedstawicielami czwórki Syryjczyków. Razem z grupą aktywistów i tłumaczem przy granicy polsko - białoruskiej próbowali pomóc mężczyznom dostać się do Polski, gdzie mogliby ubiegać się o wymarzony azyl.
Jak zachowywała się Straż Graniczna? "Oko.press" relacjonuje, że będący na miejscu tłumacz poprosił o wylegitymowanie się pogranicznika. W odpowiedzi usłyszał:
Czytaj także: Z ukrycia nagrała opiekunkę. Wideo ma 16 mln wyświetleń
Nie, dziękuję. Jak Pan ze mną rozmawia, to wyciągnie pan ręce z kieszeni. Bo trochę to tak dziwnie wygląda, nie? - powiedział pogranicznik do tłumacza.
Czy pani nie widzi, kim ja jestem? My nie mamy nazwisk na mundurach. Także zapraszam do samochodu. Zimno się robić - powiedział inny zapraszając do auta czterech mężczyzn z Syrii.
Strażnicy obiecali zawieźć mężczyzn do ośrodka dla uchodźców. Jak donoszą media, ponownie zostali wywiezieni do lasu na granicę. Nikt nie może nawiązać już z nimi kontaktu.