Miało być pięknie, a wyjdzie... jak zwykle? Zakupy sprzętu wojskowego w Korei były reklamowane przez MON jako szansa polskiej zbrojeniówki na rozwój. Zapowiedzi były wielkie: wyrzutnie rakietowe i czołgi idące w setki, armatohaubice, samoloty. Wszystko, oczywiście, polonizowane — z jak największym udziałem rodzimego przemysłu.
Tyle teorii, bo praktyka poszła inną drogą. Resort obrony pochwalił się w środę kolejnymi podpisanymi umowami. Tym razem na zestawy artylerii rakietowej K239 Chunmoo. Ma ich do Polski trafić 72. Ale diabeł - jak zawsze - tkwi w szczegółach.
Jak dotąd, nie ma bowiem mowy o polonizacji kluczowych zdolności w zakresie programu Homar. Taki kryptonim nosi program pozyskania i wprowadzenia do sił Zbrojnych wyrzutni rakietowych. Mają być one dwojakiego pochodzenia: część to koreańskie K239, część - amerykańskie zestawy HIMARS.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Co z transferem technologii?
Jedna z najważniejszych kwestii przy zakupie systemów uzbrojenia z innych krajów to transfer technologii. Chodzi o to, by nasze zakłady zbrojeniowe osiągnęły zdolność do produkcji sprzętu wojskowego przy pomocy własnych środków. Innymi słowy, o to, by w razie ewentualnej wojny nie trzeba było ściągać np. zapasów pocisków do wyrzutni z Korei. I tu zaczyna się problem z zakupem systemu K239.
Jak dotąd kupujemy bowiem wszystko "z półki". To znaczy bez umów o transferze technologii. A w przypadku produkcji pocisków do takich zestawów, jak K239, jest to zagadnienie kluczowe. MON chwali się zakupem tysięcy pocisków. Wygląda to być może efektownie. Nie jest jednak efektywne, zwłaszcza dla rodzimego przemysłu obronnego.
O komentarz poprosiliśmy m.in. byłego szefa Wojsk Rakietowych i Artylerii, gen. bryg. Jarosława Wierzcholskiego. Oficer powiedział o2.pl, iż "nie sądzi, by ktoś przekazał nam [Polsce - red.] technologię produkcji pocisków o większym zasięgu, tych do 300 km", ale technologia produkcji rakiet o zasięgu 80 km winna być nieodłącznym elementem tej umowy.
Warto dodać, że w latach 2015-2017 negocjowano transfer technologii produkcji pocisków GMLRS z USA, przy okazji zakupu systemu HIMARS. Mówi o tym gen. Wierzcholski, ponieważ brał udział w rozmowach z Amerykanami.
Ale negocjacje te został wtedy zerwane przez ministra Macierewicza. Kolejny minister zdecydował natomiast o zakupie systemu "z półki". Nie umiem jednak powiedzieć, dlaczego podjęto wtedy taką decyzję. Tym bardziej, że Amerykanie byli wtedy otwarci na sprzedaż nie tylko pocisków ATACMS, o największym zasięgu i w najnowszej wersji, ale byli skłonni dokonać transferu technologii wyrzutni i rakiet GMLRS, które są podstawowym środkiem tego systemu - opowiada oficer.
Tłumaczy zarazem, że obecny kontrakt to wynik przyśpieszenia programu Homar, generalnie zastopowanego w 2017 r. Początkowo miał być realizowany wyłącznie na systemie HIMARS. Program rozszerzony został przez obydwu ministrów ON poprzedniego rządu. W ocenie gen. Wierzcholskiego - do rozmiarów przekraczających potrzeby naszych sił zbrojnych w zakresie ilości wyrzutni.
Nie wiem z czego wynikają cyfry sięgające 500 sztuk, o których mówił min. Błaszczak. W Ukrainie jest dziś w służbie łącznie kilkadziesiąt sztuk efektorów tego typu. Jak dotychczas nie było słychać by potrzebowali więcej wyrzutni. Słyszymy natomiast o niedostatecznej ilości rakiet GMLRS i ATACMS. To one stanowią o sile i możliwościach wojsk rakietowych wojsk lądowych każdej armii - opowiada Wierzcholski.
"Kontynuowanie fatalnego błędu"
W Korei przebywa obecnie prezes Polskiej Grupy Zbrojeniowej, Krzysztof Trofiniak. Zna on doskonale temat amunicji i rakiet stosowanych w koreańskich i amerykańskich systemach rażenia. Gen. Wierzcholski uważa, że Trofiniak znajdzie optymalne rozwiązanie sytuacji, w której znalazła się polska zbrojeniówka. Mniejszymi optymistami są komentatorzy cywilni.
Należy przyznać, że MON pod przewodnictwem ministra Kosiniaka-Kamysza bardzo się stara dotrzymać obietnic podtrzymania polityki zakupowej poprzednika, min. Mariusza Błaszczaka - ironizuje Tomasz Leśnik, niezależny publicysta ds. bezpieczeństwa.
Dlaczego? Ponieważ, jak tłumaczy, wpisuje się to w kontynuowanie fatalnego błędu podpisywania umowy z koreańskim partnerem bez należytego zabezpieczenia interesów Polski. W tym wypadku transferu technologii produkcji pocisków rakietowych CGR-080 kalibru 239 mm. Dostajemy tylko zapowiedź, że ma to być zawarte "w kolejnej umowie wykonawczej".
Znajduję to jako nadzwyczaj "oryginalny" sposób budowania swojej pozycji negocjacyjnej. Warto tu wspomnieć, że w przypadku takiego sprzętu, jak K239 koszt zakupu, zabezpieczenia i przechowywanie amunicji do niego, to w zależności od metodyki liczenia od 65 do nawet 90 proc. systemu LCC (life cycle cost- czyli koszt cyklu życia) - tłumaczy.
O ile sam pomysł na pozyskanie K239 ocenia pozytywnie, także w kontekście szerokiej palety pocisków (włącznie z tymi o zasięgu do 300 km) to realizację pozyskania sprzętu nazywa - podkreślając eufemizm - "nadzwyczaj kontrowersyjną". W ocenie publicysty, Agencja Uzbrojenia, która nadzoruje pozyskanie systemu, zachowuje perspektywę "Polski resortowej", a stronę polityczną oskarża o cierpienie na "wybiórczą ślepotę".
"Szkoda, poruta, żenada, kretynizm"
Nie gryzie się w język Bartłomiej Kucharski. Dziennikarz branżowego magazynu "Wojsko i Technika", w rozmowie z o2.pl działania wokół kontraktu na zakup K239 nazywa krótko i dosadnie: "szkoda, poruta, żenada, kretynizm".
Chwali zakup kolejnych wyrzutni, ponieważ potrzebujemy bowiem silnej artylerii rakietowej przeciw Rosji. Zgodnie jednak z deklaracjami MON i Agencji Uzbrojenia z okresu podpisywania umowy ramowej, miała być też umowa na produkcję amunicji w Polsce. Jej koszt, jak twierdzi hiszpańska armia, na którą powołuje się Kucharski, to ok. 90 proc. kosztu pozyskania i utrzymania artylerii rakietowej.
Oczywiście amunicję kupiono, ale poza polskim przemysłem, bez jego udziału. Jeżeli wierzyć hiszpańskim szacunkom, ta umowa prowadzi wprost do wyprowadzenia kilku, może kilkunastu mld dolarów poza Polskę. - podkreśla dziennikarz.
Dodaje, że wiele państw kupujących mniejsze ilości broni, uzyskuje lepsze warunki. Rezygnację z tych kluczowych zdolności nazywa "głupotą, wprost oznaczającą działanie na szkodę państwa polskiego". Nie można jednak winić chcących sprzedać swój produkt Koreańczyków. To naturalne, że negocjują twardo w interesie własnych firm i państwa.
W perspektywie najdalej kilkunastu lat taka polityka zakupowa srodze zemści się także na samej armii i jej gotowości do walki, bo przecież koszty amunicji ustali dostawca bez jej udziału. Osoby odpowiedzialne za te zakupy będą już wówczas na emeryturze, ewentualnie w cywilu będą kontynuowały w jakimś stopniu swoje dzieło - podsumowuje Kucharski.
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.