W sobotę, 18 listopada, obywatel Ukrainy Serhii T. podszedł do ochroniarza w poznańskiej galerii handlowej Avenida i powiedział: "Zabiłem żonę i dwie córki". Mężczyzna zawiadomił policję. Niestety szybko okazało się, że wyznanie Ukraińca nie było jedynie makabrycznym żartem.
W jednym z domów znajdujących się w Puszczykowie przy ul. Poznańskiej, policjanci znaleźli trzy spoczywające w łóżku ciała: 29-letniej kobiety i jej dwóch córek w wieku 1,5 roku i 4,5 lat. Z ustaleń medyka sądowego wynika, że zmarły pięć dni wcześniej.
W tej sprawie policja zatrzymała 42-letniego obywatela Ukrainy. Mężczyzna usłyszał trzy zarzuty zabójstwa w zamiarze bezpośrednim. Przyznał się do winy. Powiedział, że zarówno przed, jak i po morderstwie, pił alkohol.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Mężczyzna przekazał, że kłócił się z żoną o to, że nadużywa on alkoholu, że ma długi i nie pracuje. Z 13 na 14 listopada po jednej z takich kłótni postanowił zabić żonę. Jak stwierdził, chciał pozbyć się problemu, skoro żona cały czas miała do niego pretensje - przekazał prok. Łukasz Wawrzyniak z Prokuratury Okręgowej w Poznaniu.
Według wstępnych ustaleń prokuratury, Serhii T. udusił swoje ofiary.
Gdzie był 11-latek w chwili zabójstwa?
Mężczyzna początkowo planował zabić tylko żonę, ale rozszerzył zbrodnię, gdy jego córki się obudziły. Zabójstwo przeżył wyłącznie 11-letni chłopiec — syn 29-latki z poprzedniego związku.
Prokurator Łukasz Wawrzyniak poinformował, że chłopiec nie był świadkiem morderstwa ani nie widział ciał. Przez kilka dni był natomiast okłamywany przez ojczyma.
Mężczyzna tłumaczył chłopcu, że mama i dziewczynki są w szpitalu, bo jest covid. Nie pozwalał mu wchodzić na piętro, ponieważ - jak mówił - jest tam substancja, która ma zniwelować wirusa. Chłopiec żył cały czas w przeświadczeniu, że jego siostry i matka są w szpitalu. Dopiero krótko przed tym, jak pojechali razem do Avenidy, powiedział nastolatkowi, że jego mama i siostry nie żyją - wyjaśnił prok. Wawrzyniak.
Chłopiec uczył się w pobliskiej szkole podstawowej. Jedna z mieszkanek Puszczykowa w rozmowie z ''Faktem'' powiedziała, że ''ostatnio zrobił się jakiś nerwowy''. — Miał różne problemy. Złamał nawet koledze w szkole rękę — wyjaśniła kobieta.
Chłopcem zajęła się babcia, która przyjechała do Puszczykowa, gdy dowiedziała się o zabójstwie córki i wnuczek.