W 2023 roku holenderski parlament debatował na temat regulacji wynajmu mieszkań cudzoziemcom. Politycy chcieli ograniczyć dyskryminację najemców z powodu ich narodowości.
Sprawę opisał "De Telegraaf", powołując się na dane Holenderskiego Urzędu Statystycznego (CBS). Ponad 5 tys. osób z Europy Środkowo-Wschodniej pozostawało bez dachu nad głową, a największą część z nich mieli stanowić Polacy. Dziennik poruszył nie tylko sprawę problemu z bezdomnością wśród polskich migrantów, ale też kwestię dyskryminacji w miejscu pracy.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Problem nie jest zresztą nowy. Już w 2013 roku raport Europejskiej Komisji przeciwko Rasizmowi i Nietolerancji przy Radzie Europy pokazał, że Polacy stali się obiektem dyskryminacji Holendrów. Według raportu pracownicy z Polski zatrudniani przez agencje byli wykorzystywani w czasie pracy. Nie przysługiwały im prawa, które posiadały osoby znające język niderlandzki.
Tezy stawiane przez "De Telegraaf", a także wynikające z raportu ECRI z 2013 roku potwierdzają się częściowo w relacjach Polaków, którzy pracują w Holandii. Ci mówią o dyskryminacji, problemach z lokalizacją i wynagrodzeniem. Często nasi rodacy pracują w Holandii "na czarno".
Agencje wykorzystują osoby bez języka. Ostatnio pracuję bez pośredników, ale od znajomych słyszałam wiele złego. Praca agencyjna to głównie szklarnie, ludzie pracują często dłużej, bez wysokiego wynagrodzenia. Osoby pracujące "na czarno" nie dostają nawet najniższej krajowej, chociaż działają do 70 godzin tygodniowo - mówi nam Kamila Januszewska, Polka, która od prawie czterech lat jest w Holandii.
Tygodniowy, przyjęty ogólnie czas pracy na kontrakcie, to między 36 i 40 godzin. Maksymalnie (z płatnymi nadgodzinami) to 60 godzin. Mało kto przestrzega jednak tych przepisów wobec obcokrajowców. Nasza rozmówczyni wskazuje, że "dużo osób przyjeżdża bez języka i to jest dla nich najtrudniejsze". Trudno im się bronić przed nadużyciem ze strony pracodawcy.
Z kolei przebywający w Holandii od 1,5 roku Maksymilian Mysiakowski nie spotkał się z dyskryminacją ze względu na narodowość czy nietaktownymi uwagami pracodawców. W swojej karierze pracował dla trzech agencji: Tempo Team, Flex Craft oraz OTTO. Obecnie pracuje w tej ostatniej. Tłumaczy jednak, że dużym problemem jest zakwaterowanie pracowników. Na porządku dziennym jest częsta zmiana lokalizacji, zagrzybienie baraków i smród. W niewielkich domkach dla dwóch, maksymalnie trzech, osób mieszka niekiedy nawet dziewięć.
Strefa intymna w takich warunkach praktycznie nie istnieje, a weekendowo zawsze są jakieś imprezy. Nadzór sprawują tam koordynatorzy lokacji, którzy zajmują się przyjazdami nowych osób i rozwiązywaniem problemów, z tego powodu zazwyczaj trzeba długo czekać na ich pomoc. Zdarzają się również sytuacje częstych przeprowadzek, których nikt nie lubi robić - wskazuje Mysiakowski.
Zarówno Januszewska, jak i Mysiakowski wyjaśniają, że w Holandii istnieje problem mieszkań. Znalezienie stałego miejsca zamieszkania w większym mieście "graniczy z cudem". Zdarzają się przykłady mieszkań poza miastami, ale wiąże się to z przejawami dyskryminacji.
Bywa, że moi klienci bywają niemili, mówiąc: "jesteś w moim kraju, powinnaś mówić w moim języku". Zaznaczę, że Holendrzy mówią po angielsku, jednak wielu z nich nie chce używać tego języka. Najgorzej jest wśród starszych. Młode osoby nie mają problemu z mówieniem po angielsku, za to starsi nie są na to otwarci. To właśnie starsze pokolenie ma problem z naszym brakiem znajomości języka. Oczywiście nie wszyscy, chcę to zaznaczyć - wyjaśnia Kamila Januszewska w rozmowie z o2.pl.
Kobieta dodaje, że Holendrzy w mniejszych miejscowościach mogą "nie szanować kogoś, bo jest obcy". Wiele budynków oferowanych Polakom przez tamtejszych pracodawców nazywanych jest "barakowozami".
Część Polaków przyjeżdża do Holandii na imprezy
Polacy mieszkający w Holandii skarżą się też na zachowanie niektórych rodaków. Część pracowników nie przyjeżdża do Holandii do pracy, a na zabawę. Uczciwi i pracowici, których - jak podkreślają nasi rozmówcy - jest zdecydowanie więcej, muszą się wstydzić za część rodaków.
Spotkałem małżeństwo Polaków, którzy pili razem, a później potrafili się pobić. Po tygodniu picia i ćpania powtarzali te historie gdzie indziej. Stąd określenie "skoczek". Niejednokrotnie żegnałem ich, patrząc jak zabierali swój dobytek w postaci połowy siatki z Action - wspomina Mysiakowski.
Problem nie leży wyłącznie po stronie prywatnej, ale też zawodowej. Nasz rozmówca spotykał się z sytuacjami, w których Polacy spożywali alkohol w miejscu zatrudnienia. Czasem dochodzi do rękoczynów, a nawet ataków z nożem w ręku.
Słyszałem wiele historii o tym, jak ktoś kogoś chciał zabić nożem. Sam poznałem mężczyznę, który dwa dni później zaatakował kogoś w ten sposób. Inny mężczyzna nie spał ponad dwa tygodnie, zażywając amfetaminę - mówi o2.pl Polak pracujący w Holandii.
Niektórzy nieuczciwi rodacy wykorzystują też przywileje, które daje holenderski system socjalny. Chodzi np. o prawo do zwolnienia lekarskiego.
Nie ma L4. Dzwonisz, mówisz, że jesteś chory i nie przychodzisz. Wiele osób to wykorzystuje. Są "chorzy" raz w tygodniu. Dopiero po 2-3 tygodniach kontaktuje się z pracownikiem lekarz, który sprawdza, co się dzieje - tłumaczy Kamila Januszewska.
Jak wynika ze słów naszych rozmówców, zdarza się, że część pracowników nie przychodzi do pracy nawet przez cztery miesiące. Oficjalnie są chorzy i mogą to wykorzystać.
Napisaliśmy wiadomość do agencji OTTO, w której pracowała część naszych rozmówców. Poprosiliśmy o informacje dotyczące przestrzegania standardów pracy, lecz nie uzyskaliśmy odpowiedzi.
Marcin Lewicki, Karol Osiński, dziennikarze o2.pl