Wieś Kipichy, położona ok. 25 km na wschód od Rypina, to niewielka osada na pograniczu województwa kujawsko-pomorskiego i mazowieckiego. Liczy ok. 100 mieszkańców. Na zakupy ludzie jeżdżą do pobliskich wiosek, bo w Kipichach nie ma nawet "spożywczaka". Żyło się tutaj spokojnie. Do czasu.
W ostatnich dniach o Kipichach usłyszała cała Polska. Wszystko za sprawą niezidentyfikowanego obiektu latającego przypominającego balon obserwacyjny, który wleciał do Polski z kierunku Białorusi. Kontakt radarowy z obiektem utracono w okolicach Rypina. Żołnierze Wojsk Obrony Terytorialnej rozpoczęli poszukiwania w regionie – także w Kipichach.
We wsi mało kto chce rozmawiać o tym, co się dzieje. Widać, że mieszkańcy mają dość obecności wojska i zainteresowania dziennikarzy.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
We wtorek 16 maja nie spotykamy tutaj żadnych wojskowych. W miejscu pierwotnej lokalizacji żołnierzy pozostały już tylko ślady ciężkich pojazdów i rozjechane krzaki. Na niebie z kolei nie ma żadnych śmigłowców ani dronów. To nie znaczy jednak, że wojsko zakończyło poszukiwania.
Na miejscu aktualnie pracuje naziemny zespół poszukiwawczo-ratowniczy składający się z ponad 40 żołnierzy WOT – mówi o2.pl ppłk Jacek Goryszewski z Dowództwa Operacyjnego Rodzajów Sił Zbrojnych. – W poszukiwania zaangażowany jest też śmigłowiec Mi-8 i statki bezzałogowe, ale te z powodów meteorologicznych mogą mieć przerwy w działaniach.
Spadł "płonący obiekt"? "Nie możemy potwierdzić"
O poszukiwania pytamy też w Okalewku – miejscowości oddalonej od Kipich o 3 kilometry. Kilku mieszkańców twierdzi, że widziało na niebie spadający "płonący obiekt". Świadkowie wskazywali jednak wojskowym różne lokalizacje, a żadna z nich oficjalnie się nie potwierdziła.
Nie możemy na ten moment potwierdzić informacji o płonącym obiekcie. Poszukiwania nadal trwają. Aktualnie prowadzone są głównie w powiecie żuromińskim – mówi ppłk Goryszewski.
W lokalnym sklepie spotykamy pana Grzegorza. – O drugiej w nocy latał mi nad głową helikopter – relacjonuje. Podobnie jak inni nasi rozmówcy, nie zgadza się na upublicznienie jego nazwiska ani robienie zdjęć.
Wracałem do domu w kamizelce odblaskowej. Zostałem zatrzymany i przepytany przez wojskowych. Wszędzie policja, światła. Działo się wiele - powiedział mężczyzna.
Zaznaczył, że akcja poszukiwawcza od początku miała bardzo szeroki zakres. – Szukali go u nas, szukali w Kipichach, szukali w Syberii (miejscowości te dzieli 10 kilometrów – przyp. red.). Można się już zmęczyć – mówi.
Przeczytaj także: Gorąco na granicy z Białorusią. Atak na polskich strażników
Pan Grzegorz twierdzi, że helikoptery pobudziły mieszkańców, a każda napotkana osoba była szczegółowo rozpytywana przez śledczych. Zespół poszukiwawczy zwracał uwagę na nawet najmniejszy nietypowy element w okolicy. Potwierdza to ppłk Goryszewski.
Informacje od mieszkańców są bardzo cenne. Żołnierze prowadzą rozpytania, gdyż osoby zamieszkujące dany teren wiedzą na jego temat najwięcej. Każdą wiarygodną informację musimy później sprawdzić - oznajmił ppłk Goryszewski.
– Przypominam jednocześnie, że należy stosować się do wytycznych z alertu Rządowego Centrum Bezpieczeństwa. Jeżeli znajdziemy niezidentyfikowany element, nie dotykajmy go. O sprawie należy zawiadomić w takim przypadku policję – dodał.
Przeczytaj także: Rakieta, teraz balon. "Minister wydał wyrok na żołnierzy"
W Okalewku rozmawiamy też z panią Barbarą. Mieszkanka ma dość tego, co się dzieje w okolicy.
Takiego wydarzenia nie było w naszej miejscowości od wyborów w 1990 roku. Wszędzie pełno wojska i kamer telewizyjnych. Każdy zasypywał nas pytaniami, chciał chociaż chwilę porozmawiać. Ja bym wolała, żeby tego balonu nie było – stwierdziła.
To nie pierwszy taki głos zmęczonych sytuacją miejscowych. W podobnie zrezygnowanym tonie wypowiadała się pracowniczka masarni, na rozmowę z którą okazja nadarzyła się jeszcze w Kipichach.
Ja nic nie wiem o żadnym balonie, nie było mnie przez weekend – mówi kobieta pracująca w lokalnej masarni. To nikt się nie kręcił? Nie widziała pani wojska czy straży pożarnej? – dopytujemy. Nie! Daj mi pan już spokój z tym balonem!
Marcin Lewicki, dziennikarz o2.pl
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.