W tegoroczny majówkowy długi weekend na wyjazd z domu zdecydowało się co najmniej kilkaset tysięcy Polaków. Według badań przeprowadzonych w kwietniu przez Polską Organizację Turystyczną na tego typu spędzenie wolnego czasu zdecydowało się 10 procent osób więcej niż w przypadku zeszłego roku.
Zdecydowana większość zdecydowała się jednak na pobyt w kraju. Tutaj prawdziwy prym wiodą duże kurorty turystyczne na południu (34 proc. wszystkich spędzających majówkę poza domem) i północy (20 proc.) kraju, wśród których jest m.in. Hel.
Jak się jednak okazuje pomimo prawdziwych tłumów, które odwiedziły tą nadmorską miejscowość próżno tam szukać owianych złą sławą "paragonów grozy". Te wydają się nad morzem tylko złym wspomnieniem z zeszłego roku.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Turyści chwalą ceny, jakie spotkali na Helu
Trzeba spojrzeć na opinie w Google, zawsze to robię. Jeśli ceny nam pasują, to tam jemy. 'Paragonów grozy' nie widzę. Nawet u nas w Białymstoku ryby są droższe - cytuje Łukasza "Gazeta Wyborcza".
Przypadek cytowanego Łukasza nie jest jedyny. Jak wskazują dziennikarze Gazety Wyborczej, niemal na każdym kroku zdołali spotkać kogoś, kto chwali ceny spotkane na półwyspie. Osławione "paragony grozy" większość turystów wyśmiewa, wskazując, że zarówno na Helu, jak i na całym wybrzeżu bez trudu można znaleźć restauracje za "rozsądną cenę".
Jak ktoś jedzie na urlop, to chyba powinien się liczyć z tym, że wyda nieco więcej niż w domu? A nie potem użalać się i wstawiać do sieci paragon, że ryba za 100 zł. No takie jest moje zdanie. Jak się jedzie, to się nie dziaduje - mówi mieszkanka Mazowsza, śmiejąc się z osób żalących się na 'paragony grozy'.
Tegoroczna majówka pokazała, że chcąc dobrze zjeść na w nadmorskich miejscowościach, nie trzeba wydawać kroci. Większość pytanych osób wskazuje, że za obiad dla dwóch osób należy przygotować się na wydatek średnio 120 złotych. Są to więc ceny bardzo zbliżone do tych sprzed roku.