Ta kawa to kuriozum. Powstaje z… odchodów cywety. Ssak ten zjada owoce kawowca, które w jego przewodzie pokarmowym zostają sfermentowane. Kiedy po kilkunastu godzinach je wydala, do akcji wkracza człowiek, który oddziela ziarna od reszty ekskrementów. Następnie ziarna są oczyszczane i przetwarzane.
Tak, w dużym skrócie, powstaje kopi luwak – kawa, która trafia do menu luksusowych kawiarni i restauracji.
Cena takiego napitku? W restauracji CAVA w centrum Warszawy za podwójne espresso kopi luwak zapłaciłem 90 zł.
W tym samym lokalu zwykłe espresso doppio kosztuje 14 zł. Tańsze od kopi luwak było nawet pożywne śniadanie dla dwóch osób – i to w pakiecie z inną luksusową kawą, jamaica blue mountain, za którą trzeba dać bagatela 40 zł.
Kawa za 90 zł. Warto czy nie?
No dobrze. Ceny cenami, ale pytanie – czy taki sprawunek w ogóle się opłaca? Czy tych kilka kropel, które skapną do filiżanki, wynagradza ubytek w portfelu? Wreszcie – czy po ostatnim łyku sączonego powoli trunku można poczuć, że oto – bez cienia wątpliwości – spożyło się napój mędrców i bogów?
Otóż nie.
Ta drogocenna, serwowana z pietyzmem – dostajemy ją na paterze, pod szklanym kloszem – kopi luwak smakuje mniej więcej tak jak każda inna kawa. Jej producenci obiecują intensywny aromat oraz smak bogaty i aksamitny – i być może istotnie tak jest, ale ta wyliczanka niby szlacheckich cech brzmi jak frazesy, które na dobrą sprawę można by powiedzieć o wszystkich kawach – również tych zalegających na półkach dyskontów.
Słusznie więc dworują sobie kawosze z USA – konkretnie z Amerykańskiego Stowarzyszenia Kawy Specjalistycznej – że kopi luwak to kawa jak kawa, a kupując ją, płaci się nie za jakość, tylko za historyjkę.
Bo ta, trzeba przyznać, jest przednia – raz, że pijemy najdroższą kawę świata – i możemy się poczuć luksusowo – a dwa, że zanim zaczęliśmy ją pić, przeszła przez przewód pokarmowy cywety – i tu możemy się poczuć paradoksalnie.
Czyli luksus i ekskrementy. Istne pomieszanie z poplątaniem. Brzmi jak "Fear Factor" – pamięta ktoś jeszcze ten program, w którym uczestnicy zjadali żywcem robaki, pająki i inne takie? – dla snobów.
Snobizm okupiony cierpieniem
I machnąłbym ręką i powiedział: "a pij sobie tę kawunię, kto chce i nie ma lepszego pomysłu na wydanie 90 zł".
Ale cała ta historyjka to nie tylko krotochwila z tego, że kopi luwak powstaje tak, a nie inaczej, a krezusi płacą miliony monet, żeby to pić. Jest też druga strona medalu – produkcja tej kawy to brutalny biznes, którego ofiarami są zwierzęta. W Azji działają specjalne fermy – podobne do "naszych" ferm drobiu czy futrzarskich – na których cywety są trzymane w ciasnych klatkach i zmuszane do pożerania ziaren kawowca. Żyją w koszmarnych warunkach – dni upływają im na przymusowym jedzeniu ziaren, chodzeniu w kółko po klatce, gryzieniu krat. Niektóre ze stresu i marnego odżywiania gubią futro, część umiera.
Werdykt: poezja smaku? Raczej proza
I właśnie z tego względu – tj. z uwagi na przemoc wobec zwierząt, do której dochodzi w procesie produkcyjnym – nie polecam kopi luwak.
Ta kawa to tylko ciekawostka, a może raczej – fanaberia. Absolutnie nie była to najlepsza kawa, jaką w życiu piłem. Ale z pewnością była najdroższa.