Wizja śmierci załogi Titana nie jest przyjemna, ale ich bliscy mogą pamiętać o tym, że nie cierpieli - śmierć ponieśli natychmiast.
Znacznie gorzej wyglądała sytuacja załogi pracującej przy platformie wydobywczej Byford Dolphin w 1983 roku. Z 6 osób przeżyła tylko jedna - Martin Saunders. Wszyscy na co dzień pracowali około 300 metrów pod poziomem morza. Na takiej głębokości do oddychania potrzebne jest sprężone powietrze, które rozpuszcza azot we krwi.
Przepracowali 10 dni
Do zanurzenia na taką powierzchnię używany jest tzw. dzwon nurkowy. To on oddzielał kabiny, w których przebywali nurkowie, od ogromnego ciśnienia wody na zewnątrz. Jednak 5 listopada William Crammond, który tak jak Saunders zajmował się otwieraniem i zamykaniem dzwonu nurkowego, otworzył go zbyt wcześnie - zanim zamknięto drzwi do kabin.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
W tym momencie obszar, w którym przebywała załoga, spadł z dziewięciu atmosfer do jednej - natychmiast. Zwykle nurkowie do bezpiecznego wynurzenia z takiej głębokości potrzebują kilku dni.
Gwałtowne obniżenie ciśnienia sprawiło, że azot we krwi nurków zamienił się w bąbelki, skutecznie gotując ich od wewnątrz. Jeden z mężczyzn pod wpływem ciśnienia został "wessany" przez 60-centymetrowy otwór.
Jego ciało zostało rozczłonkowane i pod wpływem ciśnienia rozrzucone dookoła kapsuły. Crammond zginął po tym, jak uderzył go dzwon nurkowy.
Przeżył jedynie Saunders. Wyszedł z tego ze zniekształconą twarzą i wrócił do domu jako człowiek niezdolny do pracy. Nie dostał ani grosza za to, co robił na platformie. Ponad 20 lat walczył o odszkodowanie od rządu norweskiego. Nadal jednak żyje z poczuciem winy i zastanawia się, dlaczego to właśnie on przeżył.
Czytaj także: Ostatnie zdjęcie "Pana Titanica". Paul-Henri Nargeolet przed wejściem na pokład Titana
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.