Pod jednym ze sklepów, w centrum Zabrza, siedział mężczyzna. W oczy rzucały się od razu dziurawe buty, niezbyt eleganckie ubranie, ale przede wszystkim karton, na którym napisał, że szuka pracy. Dodał, że ma 28 lat. Zapewniał, że nie pije alkoholu, jest zdrowy, nie ma pieniędzy i podejmie się każdej pracy.
Do sklepu weszłam tylko, by kupić picie. Zobaczyłam młodego chłopaka, ujęło mnie to, że się nie wstydzi. W końcu był w swoim rodzinnym mieście. - mówi w rozmowie z o2.pl Anna Bratuś, która udostępniła zdjęcie mężczyzny.
Anna Bratuś w przeszłości prowadziła restaurację Mandala Kitchen & Bar. Lokal zamknięto, jednak Pani Anna wykorzystuje zasięgi w mediach społecznościowych do nagłaśniania akcji charytatywnych. Teraz postanowiła pomóc 28-latkowi.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Liczyłem, że znajdę pracę. Nie chciałem być sławny. Jestem wdzięczny, że ludzie chcą mi pomóc - mówi w rozmowie z nami Łukasz Korykora.
Udostępniony post poruszył lawinę. Anna Bratuś opisuje, że dostała nawet 600 wiadomości z ofertami przeróżnej pomocy - od pracy po jedzenie, ubrania, czy nawet pieniądze.
Pechowa przeszłość Łukasza Korykory
Anna Bratuś w rozmowie z o2 podkreśla, że 28-latek jest kulturalnym, inteligentnym mężczyzną. - Odezwała się do mnie jego mama, która opowiadała o nim. Szukał pracy od wielu miesięcy, chodził po zakładach, ale nikt nie chciał z nim rozmawiać, gdy przychodził w dziurawych butach - mówi kobieta.
Czytaj więcej: Skandal na planie "Gogglebox"? "Z przykrością potwierdzam"
Korykora w rozmowie z nami zapewnia, że nie pije alkoholu, nie zażywa narkotyków. W życiu miał dużego pecha. Zaczęło się od trudnego dzieciństwa i ojca, który był uzależniony od alkoholu. Próbował sprowadzić Łukasza na złą stronę. Gdy umarł, 28-latek załamał się, mimo ogromnych problemów, jakie ojciec sprawiał.
Matka pracowała na dwie zmiany, by utrzymać dziecko. Wkrótce wyjechała za granicę. - Nie chciałem pomocy od mamy, wstydziłem się o nią prosić. O samej akcji dowiedziała się z Facebook'a - mówi nam.
Korykora głównie pracował w branży budowlanej, jednak był też akwizytorem oraz pracownikiem produkcji. Wyjeżdżał na prace budowlane do Niemiec i Holandii. W tym czasie mieszkał w hotelach, ale stracił źródło dochodu i znalazł się na ulicy. Obecnie mieszka w domu starszego, schorowanego mężczyzny, w którym nie ma nawet prądu.
W Niemczech, jak mówi, trafił do obozu pracy, w którym ludzie byli poniżani. Zarabiał 50 euro tygodniowo. W końcu został pobity, sprawca uderzał go młotkiem.
"Nie miałem na jedzenie"
Korykora w rozmowie z nami podkreśla, że pracy szukał na różne sposoby, między innymi zarejestrował się w urzędzie pracy. - Próbowałem. Ale tu potrzeba było czasu, którego ja nie miałem - żali się.
Było ciężko, traciłem pieniądze, nie miałem na jedzenie. Sprzedałem telefon. Wyjście pod Biedronkę to był akt desperacji. Zależy mi na tym, aby znaleźć pracę, aby żyć - mówi nam.
Gdy dzwonimy w środę do Łukasza Korykory, jest po dwóch rozmowach o pracę. - Nie wybrzydzam, przyjąłbym każdą ofertę, ale pani Ania poradziła, aby poczekać - kończy.
Czytaj więcej: Położył na wadze boczek. Aż kipi z oburzenia. Sieć tłumaczy
Mateusz Kaluga, dziennikarz o2.pl