Coraz częściej pojawiają się głosy krytyki nad systemem elektronicznych dzienniczków ucznia, z jakich korzystają szkoły i rodzice uczniów.
Powód? Nadmierna kontrola nad dziećmi i natychmiastowe reakcje rodziców na powiadomienia o złej ocenie lub nieobecności dziecka w Librusie.
Czytaj także: Obcięła włosy uczennicy. Nauczycielka poznała karę
Pisze o tym Gazeta Wyborcza. W rozmowie z dziennikarzami nauczyciele przyznają, że rodzice czasem tak szybko reagują na powiadomienia w dzienniczku ucznia, że o złej ocenie lub nieobecności wiedzą szybciej niż dziecko.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Często dzwonią też jeszcze w trakcie lekcji z reprymendą lub piszą z pretensjami do nauczycieli. Zdaniem środowiska nauczycielskiego takie praktyki nie wpływają dobrze na dzieci i ich umiejętności mierzenia się z porażką.
Mówi o tym małopolska kuratorka oświaty, Gabriela Olszowska.
Coś poszło nie tak. Już jako dorośli wpadliśmy w wielką rewolucję cyfrową i nikt nas nie nauczył, jak sobie z nią radzić - tłumaczy w rozmowie z dziennikarzami GW.
Czytaj także: Rewolucyjne zmiany w szkołach. Nowy system oceniania
Olszowska dodaje, że zapisy o tym, jak należy korzystać z dzienników elektronicznych powinny znaleźć się w statutach szkolnych. Szczególnie wytyczne dotyczące szybkiej reakcji na oceny czy zachowanie, oraz jasny komunikat mówiący o tym, że nauczyciel nie ma obowiązku odpowiadać na wiadomości od rodziców po godzinie 23.
Wychowawcy mogą tłumaczyć, jak mądrze korzystać z dziennika i prosić rodziców, by powstrzymywali się od natychmiastowych reakcji na każdą ocenę. Prosić, by trochę poluzowali kontrolę i tłumaczyć, że dzieciom jest to bardzo potrzebne. Taka krótka psychoedukacja wykonana mimochodem, przy okazji różnych spotkań by się przydała - komentuje na łamach GW psycholog Tomasz Wojciechowski.