Dmitrij Muratow żyje i mieszka w Moskwie, gdzie od trzech dekad prowadzi "Nową Gazietę". Niezależny dziennik stara się opisywać sytuację w Rosji bez kłamstw i propagandowej młócki, którą dyktują państwowe media oraz wielkie koncerny zależne od Kremla. Muratow i jego ludzie badają też rosyjską propagandę.
"Wszystkie niepaństwowe media zostały zamknięte" – mówi "The Guardian" Muratow i przyznaje, że taki los spotkał również jego dziennik.
Ale redakcja pracuje, wydaje pismo w formacie pdf i kolportuje w sieci dla 500 tysięcy ludzi. Pracownicy uciekli na Łotwę, ale ich szef cały czas jest w Moskwie. Nie jest to łatwe, w Rosji setki tysięcy stron internetowych zostało zablokowanych. Blokowane są social media, inwigilacja niezależnych dziennikarzy jest powszechna.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Rosjanin przed rokiem ogłosił, że sprzeda na aukcji swój medal z Pokojowej Nagrody Nobla, którą otrzymał w grudniu 2021 roku. Zebrał 103 miliony dolarów, które przekazał ukraińskim uchodźcom i ofiarom wojny wywołanej przez Władimira Putina.
Z Rosji nie wyjechał, bo jak przyznał, jego matka jest chora i czeka ją operacja. Więc jako jedyny syn musi być pod ręką, aby się nią opiekować.
W Rosji nie ma nikogo, kto kontrolowałby władzę, ale nasze społeczeństwo jeszcze tego nie zrozumiało - przyznał Dmitrij Muratow.
Dla władz w Moskwie jest wrogiem i dobrze o tym wie. Choćby dlatego, że ocenia fatalnie wojnę w Ukrainie i czuje się odpowiedzialny - jako Rosjanin - za bestialski napad na sąsiada. Jego zdaniem "specjalna operacja wojskowa" zupełnie nie ma sensu i będzie miała taki sam skutek dla całego pokolenia, jak wojna w Afganistanie.
Był na miejscu, widział to piekło na własne oczy.
Dziennikarze "The Guardian" zastanawiają się, jak niezależnemu dziennikarzowi udało się przetrwać w dzisiejszej Moskwie. Dotąd dbał o niego jego sponsor i przyjaciel Michaił Gorbaczow. Ale były przywódca ZSRR zmarł przed rokiem, więc ochrona się skończyła. Muratow robi swoje, bo wierzy, że Rosja może się zmienić.
I trwa z jednego ważnego powodu. Bo jest to po prostu winien swoim dziennikarzom.
To dla "Nowej Gaziety" pracowała legendarna Anna Politkowska, którą zamordowano w 2006 roku. Śmierć w niejasnych okolicznościach poniosło sześciu innych reporterów jego dziennika, więc ich pamięć trzyma Dmitrija Muratowa na reducie prawdy i wolnego słowa. A poza tym ma jeszcze jeden, bardzo ważny powód.
Są historie, które trzeba opowiedzieć - przyznaje w "The Guardian".
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.