Nie da się uciszyć Putinowi. Mieszka w Moskwie i pomaga Ukrainie
Dmitrij Muratow to niezależny dziennikarz, który mieszka w Moskwie i nie boi się mówić prawdy o wojnie w Ukrainie czy ostro krytykować Władimira Putina. W 2021 roku dostał Pokojową Nagrodę Nobla, a potem sprzedał medal i przekazał 103 mln dolarów ofiarom rosyjskiej inwazji. Czy dla chwiejącego się imperium jest jeszcze nadzieja na lepszą przyszłość? Muratow wierzy, że tak.
Dmitrij Muratow żyje i mieszka w Moskwie, gdzie od trzech dekad prowadzi "Nową Gazietę". Niezależny dziennik stara się opisywać sytuację w Rosji bez kłamstw i propagandowej młócki, którą dyktują państwowe media oraz wielkie koncerny zależne od Kremla. Muratow i jego ludzie badają też rosyjską propagandę.
"Wszystkie niepaństwowe media zostały zamknięte" – mówi "The Guardian" Muratow i przyznaje, że taki los spotkał również jego dziennik.
Ale redakcja pracuje, wydaje pismo w formacie pdf i kolportuje w sieci dla 500 tysięcy ludzi. Pracownicy uciekli na Łotwę, ale ich szef cały czas jest w Moskwie. Nie jest to łatwe, w Rosji setki tysięcy stron internetowych zostało zablokowanych. Blokowane są social media, inwigilacja niezależnych dziennikarzy jest powszechna.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Genialny patent Ukraińców. Pokazali, czym radzą sobie z Rosjanami na froncie
Rosjanin przed rokiem ogłosił, że sprzeda na aukcji swój medal z Pokojowej Nagrody Nobla, którą otrzymał w grudniu 2021 roku. Zebrał 103 miliony dolarów, które przekazał ukraińskim uchodźcom i ofiarom wojny wywołanej przez Władimira Putina.
Z Rosji nie wyjechał, bo jak przyznał, jego matka jest chora i czeka ją operacja. Więc jako jedyny syn musi być pod ręką, aby się nią opiekować.
W Rosji nie ma nikogo, kto kontrolowałby władzę, ale nasze społeczeństwo jeszcze tego nie zrozumiało - przyznał Dmitrij Muratow.
Dla władz w Moskwie jest wrogiem i dobrze o tym wie. Choćby dlatego, że ocenia fatalnie wojnę w Ukrainie i czuje się odpowiedzialny - jako Rosjanin - za bestialski napad na sąsiada. Jego zdaniem "specjalna operacja wojskowa" zupełnie nie ma sensu i będzie miała taki sam skutek dla całego pokolenia, jak wojna w Afganistanie.
Był na miejscu, widział to piekło na własne oczy.
Dziennikarze "The Guardian" zastanawiają się, jak niezależnemu dziennikarzowi udało się przetrwać w dzisiejszej Moskwie. Dotąd dbał o niego jego sponsor i przyjaciel Michaił Gorbaczow. Ale były przywódca ZSRR zmarł przed rokiem, więc ochrona się skończyła. Muratow robi swoje, bo wierzy, że Rosja może się zmienić.
I trwa z jednego ważnego powodu. Bo jest to po prostu winien swoim dziennikarzom.
To dla "Nowej Gaziety" pracowała legendarna Anna Politkowska, którą zamordowano w 2006 roku. Śmierć w niejasnych okolicznościach poniosło sześciu innych reporterów jego dziennika, więc ich pamięć trzyma Dmitrija Muratowa na reducie prawdy i wolnego słowa. A poza tym ma jeszcze jeden, bardzo ważny powód.
Są historie, które trzeba opowiedzieć - przyznaje w "The Guardian".