Ukraińscy żołnierze po wyzwoleniu kolejnej wsi w obwodzie charkowskim udali się na opuszczone rosyjskie pozycje. Tam rozmawiali z lokalnymi mieszkańcami o ich przeżyciach z ostatnich miesięcy.
Populacja położonej zaledwie 6 km od granicy z Rosją Koczubeiwki liczyła do 24 lutego około 800 osób. Do dziś została blisko połowa ludności. Reszta, ze zrozumiałych względów, udała się w bezpieczniejsze miejsca.
Jak mówią nagrani świadkowie, rosyjscy okupanci, uciekając przed Siłami Zbrojnymi Ukrainy, pozostawili za sobą nie tylko sprzęt i własne dokumenty, ale także miny. Na obszarze, który jeszcze kilka dni temu był zajęty przez najeźdźców, łatwo dostrzec można doszczętnie zniszczone drogi, spalone pojazdy czy opuszczone domy. Mimo bardzo trudnej sytuacji, część osób zdecydowała się tu zostać.
Urodziłam się tutaj i tutaj umrę - mówi Ludmiła Wasyliwna, mieszkanka Koczubeiwki.
Kobieta relacjonuje, że przez siedem miesięcy nie otrzymywała emerytury, ponieważ w czasie okupacji nie było w okolicy czynnej poczty. Seniorka przyznaje, że jej bliscy musieli przetrwać na naleśnikach i makaronie. - Kiedy przyszli nasi chłopcy, dali nam chleb - dodaje kobieta. Jej 12-letni wnuk Andrij przyznaje natomiast, że "bardzo brakowało mu chleba", którego nie jadł od... pół roku.
Dzieci w wyzwolonej wsi nie mają jeszcze dostępu do edukacji, jednak niebawem ma się to zmienić. Obrońcy Ukrainy starają się jak najszybciej zapewnić odpowiednie warunki lokalnym mieszkańcom, by ich życie po kilku miesiącach męczarni wróciło wreszcie na właściwe tory.
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.