Napięcie między Ukrainą a Rosją trwa od kilku miesięcy. Ale w ciągu ostatnich dwóch zaczęło rosnąć. Pojawiła się wręcz obawa o wybuch wojny. Po obu stronach barykady trwa prężenie muskułów.
Czy przerodzi się w otwarty konflikt? Wydaje się, że nie powinno, choć całkowicie nie da się tego wykluczyć.
Wszystkim zależy na tym, aby tak myśleć. Ale raczej nikomu, aby coś się realnie stało. Chociaż kto wie, co Rosjanom strzeli do głowy? Może i kwestie dostępu do wody dla Krymu będą chcieli rozwiązać siłowo - mówi rozmówca o2.pl. W administracji państwowej zajmuje się sprawami bezpieczeństwa międzynarodowego.
Drugi front?
Ale według Atlantic Council, niebezpieczeństwo może Ukraińcom grozić nie tylko ze wschodu. Analityk Brian Whitmore pisze, że także to, co dzieje się na północnej granicy Ukrainy budzi niepokój.
Chodzi o Białoruś. Rządzony przez Aleksandra Łukaszenkę kraj ma rozmieszczać wojska na południu, przy granicy z Ukrainą właśnie. Dzieje się to co najmniej od początku kwietnia, a działania białoruskiej armii obserwuje niemiecki dziennikarz Julian Ropcke.
Atlantic Council dodaje również, że doniesienia te wiążą się z rosnącą współpracą wojskową Rosji i Białorusi. We wrześniu odbędą się wielkie manewry wojskowe armii obu krajów pod kryptonimem Zapad'21.
Ale to niejedyny powód do obaw. Rosja de facto ustanawia stałą wojskową obecność na Białorusi. Dodatkowo, w okręgu grodzieńskim niedaleko granicy z Polską powstać ma duży ośrodek szkoleniowy dla wojsk obu krajów.
W kwietniu wicepremier Ukrainy, Ołeksij Reznikow, ogłosił, że jego kraj nie będzie już uczestniczył w rozmowach pokojowych z Rosją w Mińsku. Stolica Białorusi od 2014 roku jest gospodarzem rozmów w sprawie dyplomatycznego rozwiązania wojny w Donbasie. Reznikow stwierdził, że Białoruś jest w orbicie wpływów Rosji, co nie sprzyja zaufaniu.