Łukasz Dynowski, dziennikarz o2.pl: Prezydent Łotwy Edgars Rinkevics napisał 17 lutego w serwisie X: "Nigdy nie przestawajcie panikować". Łotwa panikuje po słowach Donalda Trumpa?
Krisjanis Karins, były premier Łotwy (2019-2023) i szef MSZ (2023-2024): Na pewno ludzie są zaniepokojeni. Natomiast moim zdaniem nie ma powodów do paniki. Trump mówi to samo, co mówili Europie wszyscy amerykańscy prezydenci od czasu Baracka Obamy, czyli: inwestujcie w obronę, bo my kierujemy uwagę w stronę Azji.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Jednak nie do końca to samo, wcześniej żaden prezydent USA nie nazywał Wołodymyra Zełenskiego "dyktatorem", o żadnym też nie myślano, że jest marionetką Putina.
Nie skupiałbym się tak bardzo na tym, co mówi Trump, bo on po prostu lubi wygadywać rzeczy, dzięki którym będzie na pierwszych stronach gazet. I jutro znowu coś powie, może nawet zaprzeczy sam sobie. Jak się tak skupimy na wszystkim, co mówi, to będziemy żyli w stanie wiecznego niepokoju. Lepiej zrobić krok w tył i skoncentrować się na jego głównym przesłaniu, bo ono jest w USA identyczne od 14 lat. I jeśli przez 14 lat Europa nie zareagowała, to być może potrzebna jest taka agresywna retoryka prezydenta USA.
Zmienił się przekaz, jednak przesłanie nie. Trump mówi różne rzeczy, ale nie możemy się obrażać, bo to prowadzi do podziałów, a tego właśnie chce Putin. Podziały czynią go silniejszym.
Nie panikujmy. Trzeba raczej odpowiedzieć sobie na pytanie: co możemy zrobić?
I jak brzmi odpowiedź?
Trzeba robić to, co robi Polska, która jest wzorem - wydajecie ponad 4 proc. PKB na obronność. Trzeba robić to, co robią kraje bałtyckie. Łotwa wyda w tym roku na obronę ok. 3,5 proc. PKB, a rząd właśnie zdecydował, aby w przyszłym roku było to już 4 proc. Potrzeba jeszcze, żeby tą samą drogą poszły duże gospodarki, czyli Niemcy, Francja i Wielka Brytania.
USA długo były gwarantem bezpieczeństwa w Europie. Teraz widać wyraźnie, że to się zmienia i będą co najwyżej stanowić wsparcie.
I jak na to reagują ludzie na Łotwie?
Boją się. Nie było takiego strachu od 24 lutego 2022 roku. Ale to jest lęk przed zmianą, biorący się stąd, że ludzie zmiany zwyczajnie nie rozumieją.
Problemem jest też to, że w Europie nie ma teraz jasnego i silnego przywództwa wskazującego drogę naprzód. Emmanuel Macron zwołał oczywiście europejskich liderów na szczyt w Paryżu, brawa dla niego, ale on sam nie jest silnym przywódcą, bo wszyscy przecież wiedzą, że nie ma większości w parlamencie.
Donald Tusk mą dobrą pozycję. I to doskonały znak, że był w wąskim gronie liderów zaproszonych do Paryża na spotkanie z Macronem. Ale Polska to nie Niemcy, niestety. Rozmiary populacji, wielkość gospodarki - to wszystko ma znaczenie. Natomiast zdecydowanie Polska i kraje bałtyckie mogą stawiać siebie jako wzór i mówić innym, co i jak należy robić.
Teraz to Trump mówi innym, że mają wydawać 5 proc. PKB na obronność. Polska zamierza to osiągnąć, Łotwa też, ale wierzy pan, że takie kraje jak Niemcy czy Francja będą skłonne tyle wydawać?
Myślę, że 5 proc. jest realistyczne dla nas wszystkich na wschodniej flance. Pułap, od którego wszystko zaczyna wyglądać dość dobrze, to 3,5 proc. PKB. W idealnym świecie byłby to proces, w trakcie którego USA obniżają wydatki, a Europa podnosi, odbywałoby się to stopniowo, tak żeby nie było załamania, które byłoby katastrofalne dla wszystkich, w tym dla Stanów Zjednoczonych.
Powinniśmy o tym rozmawiać z USA. Europa potrzebuje wielu rzeczy, nic się nie stanie z dnia na dzień, natomiast takie kraje, jak Niemcy, Francja czy Włochy muszą być dla Ameryki wiarygodne, pokazać, że mają pieniądze. Od tego wszystko się zaczyna, bez pieniędzy nic się nie wydarzy. Polska ma teraz silną gospodarkę, dalej możecie podnosić wydatki na obronność, pokazujecie, że to się da zrobić.
A co może zrobić jeszcze Łotwa?
Tu są dwie rzeczy. Z jednej strony mamy kwestie militarne - i myślę, że w tym aspekcie wszystko zrobiliśmy dobrze. Więc trzeba to po prostu kontynuować. Łotysze, Polacy, ludzie ze wschodu Europy wiedzą ze swojej historii, że Rosja jest agresorem.
Pamiętam, jak koledzy z Niemiec mówili mi, że nie możemy tak się skupiać na historii. A my zawsze powtarzaliśmy, że Rosja to zagrożenie. Widzieliśmy to w 2009 r. w Gruzji, a potem w 2014 w Ukrainie. Natomiast my sami w 2009 r. z powodu kryzysu ekonomicznego musieliśmy ciąć wydatki i padło wtedy na obronność.
Dlaczego?
Bo to sektor, gdzie najłatwiej jest zaoszczędzić. Dopiero co dołączyliśmy do NATO i Unii Europejskiej, więc mieliśmy parasole ochronne. Potem kolejne rządy pracowały nad tym, by wrócić do poziomu 2 proc., co udało się na rok przed tym, jak zostałem premierem. A gdy byłem już szefem rządu, przywróciliśmy obowiązkową służbę wojskową. Ale w mądry sposób.
Mamy profesjonalną armię jako bazę, a do tego armię poborową, czyli w zasadzie aktywne rezerwy. W szkoleniach bierze udział 3 profesjonalistów i 1 poborowy, co sprawia, że ten poborowy uczy się bardzo szybko. Zdolności armii dzięki temu rosną. A do tego kupujemy sprzęt i sami produkujemy, np. opancerzone pojazdy transportowe.
Czyli z wojskiem jest dobrze. Ale mówił pan o dwóch rzeczach.
Druga to dyplomacja. I tutaj musimy się bardziej starać. Jesteśmy małym krajem, a przez to naszego głosu tak dobrze nie słychać. Musimy więc przedstawiać swoje racje dwa razy głośniej. Jak Tusk coś mówi, to wszyscy słuchają. Nie jesteście największym krajem, ale relatywnie dużym. A my nie.
Dlatego premier Evika Silina powinna moim zdaniem korzystać ze specjalnych wysłanników, którzy mówiliby jej głosem. Jedna osoba nie weźmie udziału we wszystkich spotkaniach. Potrzebujemy więcej ludzi, np. do kontaktu z republikańskimi senatorami z USA, żeby przypominali im o sytuacji w Europie i o tym, co robimy. Do tego potrzeba ogromnych wysiłków dyplomatycznych.
Poza tym powinniśmy zrobić krok naprzód i założyć, że w pewnym momencie będzie możliwy pokój w Ukrainie - nie narzucony, tylko taki, na który zgodzi się Ukraina. Zakładałby on pewnie, że część terytorium Ukrainy znajdowałaby się pod okupacją rosyjską.
I Ukraina się na to zgodzi?
Takie są realia na polu walki. I taki jest moim zdaniem najbardziej prawdopodobny scenariusz: niezależna Ukraina, okupowana Ukraina i Rosja. Musimy być przygotowani jako Europa do zapewniania Ukrainie wsparcia wojskowego, nie tylko przez wysyłkę broni i amunicji, ale też żołnierzy i patroli powietrznych zapewniających trwałość pokoju. Nie sądzę jednak, by teraz Europa była na to gotowa. Łotwa na pewno nie jest. Mamy siły powietrzne, a nie mamy nawet myśliwców. Trzeba patrzeć na gospodarkę poszczególnych państw, zastanawiać się, jak mogą pomóc.
Więc jak Łotwa mogłaby pomóc?
Na przykład poprzez wysłanie żołnierzy, którzy patrolowaliby elektrownie jądrowe. Albo mosty. Mogliby być częścią większych sił, złożonych z jak największej liczby żołnierzy z Europy, wspieranych przez USA. Nawet jakby na lądzie nie było amerykańskich żołnierzy, to USA mogłyby stanowić wsparcie z powietrza albo wsparcie logistyczne. Ważne natomiast, żeby USA były tylko wsparciem, a żeby główne zadania należały do sił europejskich. W interesie nas wszystkich jest to, by Ukraina pozostała wolna.
Rozmawiał Łukasz Dynowski, dziennikarz o2.pl
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.