Białorusini nie chcą się pogodzić z wynikiem wyborów prezydenckich. W kraju trwają protesty przeciwko Aleksandrowi Łukaszence. Prezydent miał ultimatum, żeby oddać władzę do północy w niedzielę. Polityk zignorował ostrzeżenia i tego nie zrobił.
W związku z tym na terenie całego kraju rozpoczęły się w poniedziałek akcje protestacyjne, które mogą sparaliżować Białoruś.
Pierwsze strajki odbyły się w państwowych fabrykach. Blokada ma objąć też państwowe sklepy, fabryki, a obywatele mają wypłacić z banków swoje wszystkie pieniądze. Podczas niedzielnych protestów policja polityczna zatrzymała wielu protestujących i użyła wobec nich siły i granatów ogłuszających.
W sieci pojawiają się kolejne nagrania pokazujące strajkujących pracowników. Akcja objęła zakłady w całym kraju. Do protestów dołączyli nawet studenci. Na jednym z nagrań widać studentkę, która wdała się w wymianę zdań z rektorem uczelni. Kolejne nagranie pokazuje wykładowcę, który bezskutecznie próbuje opanować swoich studentów.
Protestują też lekarze. Na ulicę wyszli lekarze z RNPC "Kardiologia". Do strajku dołączają również kierowcy. Andrzej Poczobut, członek Zarządu Głównego Związku Polaków na Białorusi, zamieścił na Twitterze klip, na którym widać, jak kolumna samochodów jedzie przez Mińsk z prędkością 10 km na godzinę.
Protesty na Białorusi
Kryzys na Białorusi rozpoczął się po wyborach prezydenckich 9 sierpnia. Większość Białorusinów nie uwierzyła w uczciwość ich przeprowadzenia. Pomimo niekorzystnych sondaży urzędujący od 26 lat prezydent Łukaszenka wygrał ze zdecydowaną przewagą. Wynik nie został uznany przez wiele państw, w tym Polskę. Na terenie całej Białorusi rozpoczęły się wtedy protesty, które trwają do dziś.