Ukraińcy wciąż radzą sobie z rosyjskimi wojskami pancernymi i lotniczymi. Oprócz wykorzystania dostarczanych z Wielkiej Brytanii granatników precyzyjnych NLAW oraz przeciwpancernych pocisków kierowanych Javelin z USA, ukraińscy żołnierze wykorzystują też inne rodzaje uzbrojenia, również rodzimej produkcji.
Jeden z nich to przeciwpancerny pocisk kierowany Stugna. Używany jest przez siły zbrojne Ukrainy od 2011 r. W mediach społecznościowych pojawiło się w czwartek nagranie z użycia tej broni w boju. Trafiony nią został prawdopodobnie rosyjski czołg.
Stugna-P to, w pewnym uproszczeniu, ukraiński odpowiednik Korneta-M o dosyć dużej przebijalności, a dzięki laserowemu naprowadzaniu, pocisk ten odznacza się dobrą precyzją - mówi w rozmowie z o2.pl Bartłomiej Kucharski, dziennikarz "Wojska i techniki".
Jak tłumaczy, rozwiązanie to ma także swoje wady, bo promień z zestawu wskazywania celu może ostrzegać wroga przed atakiem. Za to, jak dodaje, ciekawą opcją jest dorzucona niedawno możliwość zdalnego naprowadzania i odpalania pocisku za pomocą dostosowanego do zadań tabletu.
Dziennikarz zaznacza, że mimo potężnych dostaw broni z zagranicy, większość uzbrojenia przeciwpancernego, wykorzystywanego w wojnie z Rosją, jest produkcji ukraińskiej. Wspomniana Stugna jest bardziej skomplikowana w obsłudze od Javelina, jednak jej plusem jest wysoka precyzja i zdalny tryb odpalania. To bardzo istotna zaleta tego sprzętu.
Jedną z wad jest brak trybu fire-and-forget (odpal i zapomnij), czyli samonaprowadzania. Pocisk musi być "prowadzony" a cel - od momentu odpalenia do trafienia - obserwowany przez strzelca. W przypadku walki bardziej dynamicznej niż zasadzka na wrogi oddział, a nagrania z takiego wykorzystania Stugny pojawiały się w sieci, może to być, jak mówi Kucharski, "nieco problematyczne" dla użytkownika.
"Gwiezdne smugi" na ukraińskim niebie?
Kolejne rodzaje uzbrojenia, jakie są dostarczane Ukrainie, to kierowane pociski przeciwlotnicze. Do naszego wschodniego sąsiada dostarczone zostały m.in. polskie zestawy przeciwlotnicze "Piorun". Mówił o tym na początku lutego minister Mariusz Błaszczak.
Ukraina dysponuje rozbudowanym system obrony przeciwlotniczej. Jak widzimy po w ostatnich trzech tygodniach, w warunkach zmasowanego konfliktu zbrojnego radzi on sobie co najmniej dobrze. System opiera się na kilku filarach. Jego budowę w rozmowie z o2.pl tłumaczy dr Dariusz Materniak z portalu PolUkr.net, dziennikarz pisma wojskowego "MilMag".
Są to wyrzutnie średniego zestawu S-300. Według różnych źródeł, od 11 do 28 dywizjonów (każdy dywizjon to 12 wyrzutni po 4 pociski każda i co najmiej 2 radary), a także S-300V (ok. 3 dywizjony), zdolne do zwalczania pocisków balistycznych, także typu Iskander. Te wyrzutnie bronią głównie ukraińskich miast (np. Lwów czy Kijów), a także obiektów strategicznych, takich jak elektrownie atomowe, oraz dużych zgrupowań wojsk (np. na zapleczu sił walczących w Donbasie) - mówi dr Materniak.
Kolejnym elementem, jak wyjaśnia ekspert, są mobilne zestawy krótkiego zasięgu Buk i Tor oraz OSA. Ich rolą jest przede wszystkim zabezpieczanie działań jednostek działających w strefie działań zbrojnych przed atakami z powietrza. Ostatni element to zestawy krótkiego i bardzo krótkiego zasięgu, oparte przede wszystkim na systemach przenośnych (MANPADS) - Strieła-M, a także dostarczane z zachodu Stingery oraz polskie pociski Piorun, a najpewniej także Grom.
Efektywność tego systemu należy uznać za znaczną, co widać po wysokich stratach rosyjskiego lotnictwa. Świadczą o tym liczne zdjęcia wraków rosyjskich maszyn, zarówno samolotów, jak i śmigłowców, oraz fakt, że rosyjskie lotnictwo nie jest w stanie na dużą skalę wspierać rosyjskich jednostek lądowych w obawie przed zestrzeleniem przez zestawy krótkiego zasięgu. Dotyczy to zwłaszcza śmiglowców, stąd np. filmy pokazujące specyficzną taktykę ostrzału celów przez śmigłowce szturmowe przy użyciu niekierowanych pocisków rakietowych, po to, by nie wejść w skuteczny zasięg zestawów przeciwlotniczych (co rzecz jasna przekłada się na, delikatnie mówiąc, wątpliwą skuteczność takiej taktyki).
Jeśli chodzi o rosyjskie straty, największe są one wśród samolotów szturmowych, takich jak Su-25, mających za zadanie bezpośrednie wsparcie sił lądowych, jak również wśród bombowców Su-34, a także śmigłowców: Mi-24/35 oraz Ka-52 (znów świadczą o tym zdjęcia zestrzelonych maszyn). Z kolei zestawy S-300 mają na koncie dość sporo zestrzelonych pocisków, zapewne co najmniej kilka typu Iskander, a także sporo pocisków manewrujących typu Kalibr oraz odpalanych z samolotów-nosicieli Ch-555 i Ch-101 (ocenia się, że 10-15 proc. pocisków jest trafianych przed uderzeniem w cel, np. w przypadku ostrzału lotniska we Lwowie z 18 marca strącono 2 z 8 rakiet). Wiadomo o co najmniej jednym przypadku zestrzelenia pocisku manewrującego przez samolot myśliwski MiG-29 - mówi dr Materniak.
Pomimo niezłej efektywności, zasoby ukraińskiej obrony przeciwlotniczej nie są niewyczerpane. Zapasy rakiet się zmniejszają, a wyrzutnie są tracone w wyniku działań Rosji. Stąd konieczność dostaw z krajów zachodnich. Jeśli chodzi o S-300, zestawy takie ma na wyposażeniu m.in. Grecja i Słowacja. Ta ostatnia już zadeklarowała dostawę tych zestawów dla Ukrainy, pod warunkiem otrzymania jednak odpowiedniego zamiennika dla zabezpieczenia własnej przestrzeni powietrznej.
Podobnie rzecz ma się z dostawami zestawów takich jak OSA-M - również te są na wyposażeniu kilku krajów NATO, w tym m.in Niemiec i Polski. Najprostszą i najszerzej wykorzystywaną opcją są dostawy zestawów MANPADS - USA zadeklarowały już dostawę Ukrainie kolejnych 800 pocisków typu Stinger, a Wielka Brytania pocisków typu StarStreak - dodaje Materniak.
StarStreak (Gwiezdna Smuga) to brytyjski system, bazujący na nieco innych niż analogiczne systemy z innych krajów rozwiązaniach. Pocisk tego typu nie posiada głowicy z zapalnikiem zbliżeniowym, a głowicę z trzema podpociskami, których zadaniem jest uzyskanie bezpośredniego trafienia w cel.
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.