10-latek od 4 lat zaciskał zęby i poddawał się rygorystycznemu wychowaniu ojczyma. Historię, która rozegrała się w Luboniu pod Poznaniem opisał w "Gazecie Wyborczej" Piotr Żytnicki. Nie jest to jednak historia dla wrażliwych.
Matka chłopca wyszła ponownie za mąż za Roberta H., z którym niedługo potem zaszła w ciążę. Ojczym jednak traktował pasierba z goła inaczej niż biologicznego syna. Gdy jeden miał wyremontowany pokój pełen zabawek, 10-latek spał na starym łóżku, pod wysłużoną pościelą, a w szafie miał tylko jedną półkę swoich ubrań. Nie miał zabawek, ani telefonu, a komputer miał dostać dopiero wtedy, gdy wymagał tego zdalny tryb nauczania.
Jak na 10-latka chłopiec miał dość napięty grafik. Czas organizował mu ojczym. Ścielił łóżko rodziców, ścierał kurze, pastował podłogi. Miał również wyznaczone zadania dodatkowe - na wybrany przez ojczyma temat miał pisać codziennie referaty.
Czytaj także: Wstrząsający widok w Indiach. Horror nad Gangesem
Gdy chłopiec zaniedbał swoje obowiązki, dostawał solidne kary. Mężczyzna uważał, że kara uszlachetnia. 10-latek był bity. Późniejsze badania wykazały liczne siniaki i bliznę na głowie, które był pamiątką po uderzeniu w kant biurka. Robert H. kazał chłopcu zdejmować spodnie, brał pas i wymierzał "sprawiedliwość". Ostrzegał przy tym, że ma nie krzyczeć.
Zakaz oglądania telewizji, używania komputera, a nawet czytania książek. A podpaść nie było trudno. Życie tego chłopca znaczne odbiegało od życia jego rówieśników. Nie wszyscy w domu mają wojskowy rygor, muszą pytać o pozwolenie na jedzenie, czy chować kolejne siniaki.
Rodzina miała Niebieską Kartę, ale przez dwa lata kontroli nikt nie zauważył, że faktycznie coś dzieje się nie tak. W końcu 10-latek wykorzystał chwilę, gdy rodzice wyszli z domu. Na piżamę nałożył bluzę i 28 kwietnia poszedł na policję. Gdy opowiedział tam swoją historię policjanci wiedzieli, że muszą działać od razu. Niedługo potem Robert H. w kajdankach został przewieziony na trzy miesiące do aresztu. Matka również została objęta kontrolą za współudział w przemocy.
Robert H. skończył psychologię. Nigdy nie pracował w zawodzie. Utrzymywał rodzinę. Matka chłopca dopiero później przyznała, że faktycznie w domu nie było kolorowo. W rozmowie z Żytnickim wyznała też, że i ona padała ofiarą przemocy i psychicznej, i fizycznej. Dziś boi się, że już nigdy nie zobaczy dzieci. Prosi o to, by oddano jej chociaż młodszego syna.