Pat na granicy polsko-białoruskiej trwa już kilkanaście dni. Koczuje tam grupa migrantów, która z jednej strony jest blokowana przez białoruskie wojsko, a z drugiej przez polską straż graniczną i wojsko.
Migrantów i ludzi, którzy chcą im pomóc, dzieli 150 - 200 m. Aktywiści rozmawiają z ludźmi z obozowiska przez megafon, o ile warunki atmosferyczne na to pozwalają, a policja nie zagłusza migrantów syrenami. Relacje mieszkańców obozowiska są następnie analizowane przez lekarzy.
Stan zdrowia tych ludzi się pogarsza. Narzekają na nerki. Pięć osób jest w stanie ciężkim, jedna w krytycznym, jak powiedzieli lekarze analizujący przekaz uchodźców, jest osoba, która bardzo słabo oddycha. Są osoby, które mają krew w moczu. To bardzo niebezpieczne i jesteśmy w sytuacji, w której życie tych ludzi jest bezpośrednio zagrożone – zaznacza w rozmowie z Onetem Tomasz Kozłowski, specjalista od psychologii ratunkowej.
Okrutna demonstracja. Żołnierz pił wodę, klęcząc przed obozowiskiem
Psycholog opowiedział o bulwersującej scenie, którą widziała przez lornetkę kobieta, zaangażowana w próby niesienia pomocy migrantom. Naprzeciwko obozowiska klęczał polski żołnierz, pijąc wodę z butelki. Kiedy skończył pić, wylał resztę wody tuż przed uchodźcami.
I mówimy tu o sytuacji, gdzie ci ludzie na granicy cierpią na niedobór wody i piją ją z brudnej rzeczki. To niewyobrażalne. To dowód na to, że człowiek może posunąć się do okrucieństwa – mówi Tomasz Kozłowski.
Psycholog podkreśla, że bezsilność jest bardzo obciążająca psychicznie dla wszystkich ludzi obecnych na granicy, także dla policjantów i żołnierzy, którym ten stan rzeczy nie odpowiada. Kozłowski uważa, że jeśli nic się nie zmieni, któryś z migrantów na pewno umrze, co będzie miało nieodwracalne konsekwencje psychologiczne.
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.