Sprawę opisał dziennikarz serwisu NEXTA, Tadeusz Giczan. Poinformował, że w lipcu doszło do włamania do białoruskich systemów rządowych. Potem przez kilka tygodni pobierano dane. Uzysk hakerów jest bardzo duży.
Pierwszym krokiem było włamanie do systemu kontroli paszportów. Już z tego udało się pozyskać dużą bazę danych: zdjęcia, nazwiska, adresy zamieszkania i miejsca pracy. Wśród osób, których dane wyciekły byli m.in. pracownicy KGB i innych służb specjalnych.
Następnie pobrane zostały nagrania z telefonów alarmowych. Są ich dziesiątki tysięcy, pojawiają się tam m.in. donosy sąsiadów na ludzi, którzy noszą tradycyjne, biało-czerwono-białe barwy. Krok po kroku hakerzy dotarli też do systemów kamer: policji, służby więziennej czy nawet policyjnych dronów. W pozyskanych bazach są m.in. dane dotyczące... przestępstw, popełnionych przez białoruskich funkcjonariuszy.
Operacja bez precedensu
Skala wycieku jest niesamowita. W pewnym momencie były powyłączane różne rządowe bazy danych. Łatali i zatykali przeciek. Ale hakerzy byli cierpliwi i wytrwali. Wczoraj rano okazało się, że mają terabajty nagrań pracowników KGB i komitetu śledczego - mówi o2.pl Tadeusz Giczan.
Dodaje, że materiału do analizy dziennikarze będą mieli z tego wycieku na tygodnie albo i miesiące. Po części jest to wina słabego poziomu cyberbezpieczeństwa na Białorusi. Giczan przekonuje, że za ten obszar odpowiadają w rządowych i wojskowych instytucjach nierzadko żołnierze z poboru, o niedużej wiedzy w temacie i źle opłacani.
Minister, prokurator, urzędnicy...
Między wieloma nagraniami można odnaleźć rozmowę szefa białoruskiego OMON-u (sił specjalnym MSW) z szefem resortu spraw wewnętrznych Dmitrijem Bałabą. Co ciekawe, minister mówi, że skontaktuje się ze wspomnianą w rozmowie kobietą przy użyciu... komunikatora Telegram. Tego samego, na którym pojawiają się maile, rzekomo wykradzione ze skrzynki mailowej ministra Michała Dworczyka, polskiego szefa KPRM.
Z tego, co dotychczas pojawiło się w sieci można również wywnioskować, że sama białoruska administracja nie jest jednorodna. Urzędnicy zbierają haki i donoszą na siebie nawzajem. To element wzajemnej kontroli służb, ale także wymuszania lojalności przez reżim Łukaszanki.
Hakerzy dotarli również do nagrań z tortur, jakimi poddawani są np. zatrzymani przez policję czy inne organy bezpieczeństwa.
To nie wszystko. W ujawnionych przez aktywistów nagraniach pojawiają się także prokuratorzy, urzędnicy administracji. Są również dane milicjantów i białoruskich funkcjonariuszy KGB. Sprawa jest bardzo rozwojowa i może się okazać, że niebawem pojawią się w niej także wątki polskie. Wykradziono kilkadziesiąt terabajtów danych. Trudno się spodziewać by nie nagrano czegoś dotyczącego Polski. Szczególnie, że akcja pobierania danych trwała od kilku tygodni.
Złota żyła
Tak olbrzymi wyciek to skarb dla wszelkiej maści analityków ze służb specjalnych całej Europy. Także Polski. Dane funkcjonariuszy KGB włącznie ze zdjęciami mogą pozwolić na łatwe identyfikowanie ich np. przy próbie przekraczania granic. Łatwiej śledzić rozpoznanego i zidentyfikowanego wroga.
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.