Zbigniew Kozubiński udał się do Niemiec, by pracować na gospodarstwie w Krefeld. - Przez pierwsze dwa tygodnie było wszystko w porządku. Bardzo mu się podobało. Później jednak coś się stało - mówi w rozmowie z o2.pl Katarzyna Kozubińska, matka zaginionego, dodając, że Zbigniew już wcześniej jeździł do Niemiec, ale w inne strony.
23 kwietnia 2024 roku miał wrócić do Polski. Do pokonania było łącznie około 800 km. W miejscowości Federsdorf-Vogelsdorf pod Berlinem (około 80 km od Polski), gdzie miał przesiąść się do innego busa, jakby zapadł się pod ziemię. Wówczas był pod wpływem alkoholu.
Policja praktycznie o niczym mnie nie informuje. Ostatnio miałam wieści, że ktoś podobny do niego był widziany na przełomie grudnia i stycznia na dworcu w Niemczech. Byliśmy tam, ale nikt nie potwierdził, by widział kogoś podobnego do mojego syna. Mój mąż rozmawiał ze strażnikami, ale oni jakby przed nim uciekali. Tylko na moment się zatrzymali i powiedzieli, że nikogo takiego nie widzieli. Oni Polaka mają w czterech literach. Mnie się wydaje, że nawet, jakby funkcjonariusze go widzieli, to przeszliby obok niego obojętnie - dodaje matka mężczyzny.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
W Niemczech pani Katarzyna była już kilkukrotnie - razem z ojcem Zbigniewa, a także jego bratem i ciocią. Widzieli osoby podobne do zaginionego, ale po weryfikacji stawało się jasne, że nie jest to on. - Niektórzy piszą mi, że źle szukam. To ja się pytam: gdzie i jak mam szukać? - pyta zrozpaczona matka Zbigniewa Kozubińskiego.
Kobieta ma żal do strony niemieckiej. Uważa, że służby nie zrobiły wystarczająco dużo, by nagłośnić zaginięcie.
Mnie się wydaje, że przekreślili mojego syna - mówi.
Ostatni telefon i niepokojące zdjęcie Zbigniewa Kozubińskiego
Pani Katarzyna wspomina rozmowę z 20 kwietnia 2024 roku. "Mamo, nie martw się. Dam sobie radę, mam 29 lat, w końcu muszę się ustatkować. Już wystarczająco mi pomogliście" - oznajmił Zbigniew.
W końcu się na niego zdenerwowałam i powiedziałam kilka mocnych słów. On wówczas zdradził mi, że od tygodnia nie ma pracy i zaczął mnie uspokajać - relacjonuje.
Krótko przed zaginięciem (19 kwietnia) Zbigniew wysłał bratu zdjęcie, na którym miał poobijaną twarz. - On został pobity tam, gdzie pracował - stwierdziła matka zaginionego. Przekazała, że niemiecka policja miała się pojawić w tym miejscu. Funkcjonariusze - jak wynika z jej relacji - ustalili, że Zbigniew tam nie pracował, a jedynie przebywał.
Podobno tylko tam pił alkohol. Ale jak? Kiedy do mnie dzwonił, to on pracował. Pokazywał, jak operuje maszynami i jak zajmuje się krowami. Pokazywał też swoje mieszkanie. Za coś dostawał pieniądze - stwierdziła kobieta.
Gdy brat dostał niepokojące zdjęcie, od razu zapytał, co się stało. Wówczas Zbigniew miał przekazać, że spadł z tapczanu na butelkę. Innym przedstawiał odmienne wersje zdarzeń. Mówił też, że nie ma zęba. - Przecież to ewidentnie było pobicie. Nie chciał jednak powiedzieć, co się wydarzyło... - kontynuowała Kozubińska.
Jest łobuziakiem, ale to moje dziecko. Chcę mu pomóc. Jakby nawet stracił pamięć i ktoś by go znalazł, to jestem w stanie po niego jechać, zabrać go i leczyć. Chciałabym wiedzieć, czy syn żyje. Jeśli nie chce wracać, to uszanuję tę decyzję. Chciałabym tylko dostać znak: "mama, żyję"... Może już dawno go nie ma, może już dawno jest pochowany jako "NN" (osoba o nieustalonej tożsamości - red.) - zaznaczyła.
W dniu zaginięcia Zbigniew Kozubiński kontaktował się z bliskimi, ale do rodziców nie dzwonił. Miał jechać do koleżanki, u której chciał nocować. - On się żalił, że został wysadzony, ale zapewniał, że da sobie radę. Trochę się śmiał, że najwyżej przekoczuje tam dwa miesiące i wróci do Polski. Moim zdaniem on myślał, że kierowca, który miał go wieźć, do niego zadzwoni, ale to on czekał na telefon od Zbyszka - mówi matka zaginionego.
29-latek ostatni telefon wykonał do cioci. Przekazał jej, że znajduje się w lesie. Mówił, że jest mu zimno, ale przykrył się ręcznikami, które miał przy sobie. Skarżył się też, że rozładowuje mu się telefon.
Już o 7 był koniec. Nie było z nim kontaktu. Zdążył jeszcze zadzwonić do kolegi, który mówił mu, żeby wysłał pinezkę, to po niego pojedzie. Zbyszek nie chciał pomocy. Mógł jeszcze działać alkohol - twierdzi Katarzyna Kozubińska.
Chciała zabrać Zbigniewa do domu
Zbigniew Kozubiński przed zniknięciem był w Kauflandzie w miejscowości Federsdorf-Vogelsdorf. Matka zaginionego rozmawiała z kobietą, która miała styczność z jej synem. - Dawał jej pieniądze, bo chciał, żeby pomogła mu załatwić jakiś hotel. Wówczas powiedziała, że o 22 kończy pracę, to pójdzie do niej i się zdrzemnie, a później coś razem wymyślą. Jak wychodziła, to go nie było. Czuł się jednak bardzo źle, więc wcześniej go wyprowadziła i wezwała pogotowie. On podobno odmówił przyjęcia pomocy - mówi matka gnieźnianina.
On się bał, ale nie wiem czego. Później podobno powiedział koledze, że żałował, iż nie pojechał pogotowiem do szpitala. Wiemy, że jeszcze kupował sobie jedzenie, a co stało się potem? Nie wiemy - dodaje Kozubińska.
Miał oddalić się w stronę lasku obok sklepu. Matka twierdzi, że niemiecka policja przekazała, że nie przeszuka całego terenu, bo jest zbyt duży.
W maju ludzie z Niemiec skontaktowali się z polską policją, twierdząc, że widzieli go i pomogli dotrzeć do metra Berlinie. Twierdzili, że ten mężczyzna zachowywał się tak, jakby nie do końca wiedział, co się z nim dzieje, a na ręku miał opaskę ze szpitala. Polska policja przekazała te doniesienia Niemcom, którzy podobno ustalili, że to nie był mój syn. Były też sygnały, że był widziany na dworcu w Berlinie w styczniu - ujawnia Kozubińska.
Stanowisko niemieckiej policji
Rzecznik policji, komisarz Stefan Moehwald przekazał nam, że mundurowi "przeprowadzili szeroko zakrojone dochodzenie od momentu zgłoszenia zaginięcia Zbigniewa Kozubińskiego".
W ramach tych działań wielokrotnie przeszukiwano obszar leśny w powiecie Markisch-Oderland oraz sprawdzano liczne szpitale. W śledztwo zaangażowały się także jednostki policji w Krefeld, Hanowerze i Berlinie, gdzie rzekomo miał być widziany. Niestety, jak dotąd nie udało się odnaleźć poszukiwanego. Niemniej jednak dochodzenie wciąż trwa - poinformował w stanowisku przekazanym naszej redakcji.
Polska policja odpowiada
O poszukiwaniach Zbigniewa Kozubińskiego gnieźnieńska policja przypomniała 12 marca br. Po ostatniej publikacji - jak przekazała nam Anna Osińska, oficer prasowy KPP w Gnieźnie - nie napłynęły żadne nowe sygnały. Odniosła się też do wątku rzekomego pobicia.
Fakt pobicia nie został potwierdzony. Według relacji rodziny w dniu, w którym ostatni raz kontaktował się z rodziną, twierdził, że uraz, jaki posiadał, wynikał z upadku z łóżka. Miało to mieć miejsce kilka dni przed zgłoszeniem zaginięcia. Natomiast policja niemiecka potwierdziła, że zaginiony nie korzystał z pomocy medycznej na terenie Niemiec - powiedziała Osińska w rozmowie z o2.pl.
Jednocześnie poinformowała, że "nie ma żadnej hipotezy" dotyczącej zaginięcia Zbigniewa Kozubińskiego. Na pytanie o przeszukanie lasu, w którym miał zniknąć 29-latek, odparła, że "został sprawdzony częściowo przez rodzinę (ponieważ jest bardzo rozległy)".
Nie mamy informacji, czy niemieckie media publikowały komunikaty o zaginięciu, niemniej nagłośnienie tej sprawy przez media (szczególnie niemieckie) jest dla gnieźnieńskich policjantów i rodziny bardzo ważne - może bowiem pomóc w rozwiązaniu zaginięcia Zbigniewa Kozubińskiego - podsumowała rzeczniczka gnieźnieńskiej policji.
Mateusz Domański, dziennikarz o2.pl