Historię pana Stanisława z Ochotnicy Dolnej (woj. małopolskie) opisano w "Interwencji". 11 grudnia ubiegłego roku kolega z pracy przywiózł go do przychodni z podejrzeniem zawału. Pielęgniarka odesłała ich jednak do stacji pogotowia oddalonej o 11 kilometrów.
Czytaj także: Szpital zgubił pacjenta. Mężczyzna nie żyje
Po niemal godzinnej reanimacji ratownicy stwierdzili zgon 62-latka. Na miejsce przyjechała policja oraz córka mężczyzny.
Ja szybko wyskoczyłam z auta, podleciałam do taty. Zdążyłam mu odkryć z twarzy ten worek i tata wziął głęboki oddech, miał otwarte oczy. I ja jeszcze wtedy na kolanach błagałam, żeby go ratowali, że on żyje. To sanitariusze odpowiedzieli mi, że to jest wynikiem leków, które mu zostały podane. Wtedy straciłam przytomność - mówiła dziennikarzom "Interwencji" córka pana Stanisława.
Fatalna pomyłka ratowników. Uznali go za zmarłego, choć żył
Rodzina uwierzyła, że mężczyzna nie żyje. Opłakiwała go i zaczęła załatwiać już formalności związane z pogrzebem. Jednak po kilkunastu godzinach córka mężczyzny dowiedziała się od koleżanki ze szpitala, że jej ojciec jednak żyje.
62-latek jeszcze przez miesiąc walczył o życie w szpitalu. 11 stycznia zmarł. Rodzina wierzy, że gdyby od razu udzielono mu odpowiedniej pomocy, mógłby żyć.
On mógł żyć, był silny, nieschorowany. To jest dla nas okropny cios. Nawet najgorszemu wrogowi nie życzyłabym tego, co nam zrobili. Nie zasłużył na to, żeby potraktowano go gorzej jak śmiecia - stwierdziła żona pana Stanisława.
Czytaj także: Pojechali do zwłok. To nie był człowiek
Wydział kontroli małopolskiego NFZ zapowiedział kontrolę w przychodni oraz w miejscu stacjonowania zespołu ratownictwa medycznego. Kontrolę w tej sprawie zlecił też Wojewoda Małopolski, a prokuratura w Nowym Targu prowadzi śledztwo w sprawie nieudzielenia pomocy i narażenie pacjenta na bezpośrednie zagrożenie utraty życia i zdrowia
Zobacz także: Koronawirus w Polsce. Nie ma odwrotu epidemii. "Stąpamy na granicy"
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.