Przypadek pana Mariana z Bolesławca był fatalny. O tym, co się działo opowiedział "Gazecie Wyborczej", a właściwie większość historii relacjonował kierownik oddziału chirurgii ogólnej w szpitalu powiatowym w Bolesławcu Wojciech Hap, który leczył pana Mariana, gdy ten przez pół roku był w śpiączce.
Do szpitala trafił 8 listopada. Kilka dni wcześniej poczuł się gorzej, dostał antybiotyk, ale ten nie pomógł. Pan Marian jako zawodowy kierowca busa, który doskonale radzi sobie w spartańskich warunkach na brak zdrowia nie narzekał. COVID-19 go złamał.
Byłem tak słaby, że nie mogłem zejść po schodach. Pamiętam, jak strażacy znosili mnie z czwartego piętra. Trafiłem do szpitala. Po dwóch dniach film się urwał - mówi w rozmowie z "Gazetą Wyborczą".
Dalszą część historii relacjonuje dr. Wojciech Hap. Pierwsza tomografia wykazała 95 proc. powierzchni płuc zajętej koronawirusem. Po trzech dniach całe płuca były już zajęte chorobą.
Wentylacja płucna spowodowała uszkodzenie tkanki. To był początek góry problemów, z którymi musieli zmierzyć się lekarze i pan Marian w ciągu pół roku. Oporna odma opłucowa, zaburzenia układu krzepnięcia i kolejne powikłania pod postacią krwawienia do jamy opłucnowej.
Jest to zazwyczaj ostatnie powikłanie, które występuje u pacjentów leczonych na OIOM-ie. Zwykle jest to nie do opanowania i pacjenci nie przeżywają. Ale w tym przypadku się udało - relacjonuje lekarz.
Czytaj także: "Działa na wszystkie warianty wirusa". Podano termin
Wciąż był problem z destrukcją płuc wywołaną COVID-em, szczególnie lewego. Dalej nawracały odmy, powietrze przedostawało się poza płuco - z tkanki płucnej do jamy opłucnowej. Pacjent musiał przejść zabiegi polegające na usuwaniu tego powietrza. W styczniu szpital sprowadził torakochirurga z Zielonej Góry, który dokonał zabiegu torakostomii, czyli chirurgicznego otwarcia i usunięcia zniszczonej tkanki - opowiada dr. Hap.
Pan Marian w szpitalu spędził 144 dni. Dziś już dochodzi do siebie. By wrócić do pełni sił potrzebuje jeszcze pół roku rehabilitacji, ale najgorsze ma już za sobą.
Nie miałem pojęcia, jakie cuda wyczyniali lekarze. Jestem pełen wdzięczności i szacunku wobec ich pracy. Jak tylko wyciągnęli mi rurkę i mogłem zacząć mówić, zadzwoniłem do swojej żony. Nie dowierzała, kiedy usłyszała mnie w słuchawce - opowiada ozdrowieniec.
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.