Użytkownik Facebooka podzielił się z internautami bulwersującą sytuacją, która jego zdaniem pokazuje, w jakiej kondycji jest ochrona zwierząt w naszym kraju. W opinii mężczyzny ta w Polsce po prostu "nie istnieje".
Jako przykład podał sytuację, która niedawno spotkała go na autostradzie. "500 metrów przed zjazdem węzeł północ" zauważył psa. Również życie i zdrowie samego zwierzęcia było zagrożone, niezbędna była interwencja służb czy organizacji zajmującej się ochroną zwierząt. Kierowca wykonał więc telefon.
Wracamy samochodem przez obwodnicę Wrocławia, 500 metrów przed zjazdem węzeł północ zauważyliśmy psa na pasie awaryjnym. Zjechaliśmy z trasy, wykonałem telefon do [kierownika - przyp. red.] schroniska, który przeprowadza interwencje wyjazdowe. Informuję go o całej sytuacji, a w odpowiedzi słyszę: "No i co?" - napisał na Facebooku pan Krzysztof.
Zgłaszający zapytal, czy w tej sytuacji można spodziewać się przeprowadzenia interwencji ze strony schroniska. Padła zaskakująca odpowiedź.
Nie zajmujemy się łapaniem zwierząt z tras. Takie zgłoszenie dostaliśmy dzisiaj i wiemy o tym od godziny 14 - miał odpowiedzieć przedstawiciel schroniska.
To, co usłyszał, spowodowało, że stracił panowanie nad sobą
Pan Krzysztof zapytał więc retorycznie, czy "pies ma zginąć potrącony przez ciężarówkę lub spowodować wypadek, w którym zginą ludzie?", prowokując tym samym drugą stronę do refleksji nad sytuacją. Takiej odpowiedzi jednak zupełnie się nie spodziewał.
Tak! - miał odpowiedzieć zgłaszającemu kierownik jednego ze schronisk z woj. dolnośląskiego.
"Oczywiście pod wpływem emocji padły z mojej strony niecenzuralne słowa i się rozłączyłem, a potem zawróciłem poszukiwać psa" - dodaje okrzyknięty przez internautów "bohaterem" mężczyzna. Jak dodał - pies został uratowany, co widać na poniższym filmie. Udało się to po godzinie pościgu za czworonogiem.