Na wstępie swojego wpisu Michał Kempa oznajmił, że podróżuje pociągami regularnie od 17 lat. W związku z tym na temat polskiego kolejnictwa wie naprawdę sporo. Dziennikarz i komik podkreślił, że uwielbia ten środek transportu, jednak niektóre sytuacje to po prostu przesada.
Dziennikarz spostrzegł, że w 2007 roku najszybszy pociąg relacji Bielsko-Biała - Warszawa docierał do punktu docelowego w cztery godziny, a bilet kosztował 120 zł. W tej cenie pasażerowie dostawali wodę, kawę, sok i ciastko. Minusy? Głównie przedziałowe wagony, brak wi-fi czy brzydki zapach w toaletach.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Aktualnie najszybszy pociąg pokonuje tę trasę 30 minut szybciej. Ceny biletów wzrosły natomiast do 180 zł.
Jest nowocześniejszy (Pendolino), kible są ciaśniejsze, ale nie śmierdzą. W głośnikach gra Chopin, ale nie ma już ani kawy, ani herbaty, ani soku - o ciastkach TaGo już nie wspominając. [...] Jest tylko woda (gaz/niegaz). Wi-fi teoretycznie jest, ale zwykle nie działa - podkreślił Kempa.
Do listy dorzucił częste opóźnienia, ceny porównywalne do biletów lotniczych oraz tylko cztery miejsca na rowery. Póki co był w stanie przymykać oko na te mankamenty. W końcu jednak przelała się czara goryczy.
Dziennikarz zmienił nastawienie do PKP Intercity
W czerwcu tego roku nastawienie dziennikarza zaczęło się zmieniać. A wszystko za sprawą tego, że wykupił bilet na Express Intercity Premium, a na tory wjechał starszy model - Express Intercity. Wśród pasażerów zapanowało zamieszanie, bo nie zgadzały się numery miejsc na biletach. Konduktor poinformował, że można złożyć reklamację i dostać rekompensatę rzędu 20 zł.
Taka sytuacja powtórzyła się jeszcze siedem razy, w różne dni tygodnia.
Przestali nawet za to przepraszać. A to już lekka przesada - dodał Kempa.
Autor wpisu twierdzi, że wielu pasażerów rezygnowało z możliwości składania wniosków o rekompensatę. Ci zaś, którzy sporadycznie podróżują pociągami, pewnie nawet nie dostrzegli kłopotu. - Przyjmijmy, że z tych 400 pasażerów zostało jedynie 200, którzy nie zareagowali i stracili 20 zł. A PKP zarobiło. To 4000 zł na jednym pociągu - policzył.
Co, gdyby sytuacja powtarzała się codziennie przez 4 miesiące? Wtedy mamy 480 tysięcy złotych, czyli pół miliona złotych. Mówimy tu o jednym pociągu. Czy takie sytuacje miały miejsce także w innych częściach Polski? Nie wiem. Ale pół miliona złotych to już niemało, prawda? - zapytał wymownie.
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.