Łukasz Maziewski, dziennikarz o2.pl: Oglądamy w Donbasie największą bitwę współczesnej Europy?
Płk rez. Piotr Lewandowski*: Na pewno najważniejszą bitwę tej ofensywy. Czy największą? Mam wątpliwości. Poniesienie klęski przez Ukrainę może zmienić ich rzeczywistość, więc Ukraińcy walczą o wszystko. Gdyby jednak bitwę przegrali Rosjanie, to ich optyka byłaby inna.
Dlaczego?
Rosjanie wciąż mają możliwości odtworzenia swoich zdolności bojowych. Przejścia do konfliktu pełzającego, nieregularnego.
Wciąż mogą rozstawiać figury na szachownicy?
Można tak powiedzieć. A przede wszystkim mogą zatrzymać się w tym miejscu, w którym chcą. Rosja wciąż ma inicjatywę strategiczną w tej wojnie. Zachowuje ją od dwóch miesięcy.
Chyba tracimy ten "drobny szczegół" z oczu.
Zapominamy, że pomimo oczywistych błędów, złych założeń, niewystarczających sił i słabych zdolności koncepcyjnych to rosyjska armia decyduje, gdzie i kiedy walczy. A dopóki oni o tym decydują, to ich przewaga strategiczna będzie niepodważalna.
Pomimo tego, że kilka rzeczy się w tej wojnie Ukraińcom udało. Choćby obrona strategicznie ważnego lotniska w Hostomelu.
Ukraińcom "udało się" bardzo wiele nawet pomimo tego, że ich armia została ofensywą rosyjską zaskoczona. Ale kilka operacji udało się też Rosjanom: szybkie dojście do Kijowa na północy czy do Chersonia. Rozbicie desantu w Hostomelu świadczy o czymś innym: o tym, że Ukraińcom udaje się szybko reagować na zagrożenia, ich pętla decyzyjna, jak określa się to w wojsku, jest funkcjonalna.
Są elastyczni?
Tak. Spójrzmy np. na obronę Czernihowa siłami brygady pancernej czy utwardzanie obrony na kierunku charkowskim. Trzeba pamiętać, że to było miejsce rozmieszczenia tej brygady, ale sam wybór miejsca stałej dyslokacji dobrze świadczy o ukraińskim dowodzeniu i świadomości operacyjnej. Ale walczą bardzo ostrożnie.
W ich sytuacji chyba trudno inaczej?
Ale to nie jest zarzut. Ofensywa, którą wyprowadzili na kierunku południowo-wschodnim, zablokowanie ruchu i przejścia Rosjan w stronę Kijowa – to wszystko zadziałało. Gorzej jest w kwestii Donbasu. Tu nie jestem tak optymistyczny. Nie znamy ukraińskich strat, nie mamy informacji, a rosyjskie można włożyć między bajki. Ale napór trwa i Rosjanie przesuwają się do przodu. Nie jest to jeszcze to, co w wojsku określa się "włamaniem", ale strona ukraińska ma tam poważne problemy. Kierunek ze strony Iziumu jest zbieżny z kierunkiem z Rubiżnego, gdzie – moim zdaniem – Rosja rozmieściła główne siły.
Oskrzydlą ukraińskich obrońców?
Jeszcze nie. Z mediów wiemy o uderzeniu z kierunku Iziumu i dalej na wschód – z rejonu Gorłowki, a może nawet jeszcze głębiej. Ale rosyjski głównodowodzący teatru działań gen. Aleksandr Dwornikow chyba tego tak nie zaplanował. Co dobrze o nim świadczy jako o dowódcy.
Dlaczego?
Ponieważ mając pod dowództwem 60-80 tys. żołnierzy, dokonanie oskrzydlenia kotła, którego obwód miałby między 1200-1500 km, przy ukraińskich siłach obliczanych na min. 40-50 tys. żołnierzy, z czego część sił znalazłaby się na zewnątrz kotła, to oskrzydlenie tego kotła, nawet jeśli udałoby się je zamknąć, za bardzo rozciągnęłoby linie atakujących. Ukraińcy moim zdaniem bez problemu by to rozkawałkowali i zniszczyli. Dlatego gen. Dwornikow nie zaplanował dwustronnego oskrzydlenia. Wojska rosyjskie nacierają z kierunku północnego i północno-wschodniego na pozycje Ukraińców, spychając je w kierunku swoich sił w rejonie Gorłowki i Rubiżnego.
Czyli – co za niespodzianka – Rosjanie jednak nie są idiotami?
Oczywiście, że nie. Pewnie, atakują szerokim frontem, ale dlatego, że mają tę taktykę przećwiczoną. Dwornikow robi dokładnie to, czego uczono rosyjskich dowódców. Nie ma w tym finezji, ale przy dużej przewadze artyleryjskiej jest to taktyka skuteczna. Być może artyleria rosyjska nie działa tak skutecznie jak manewrująca, wykonująca rajdy artyleria ukraińska, ale ma zdecydowaną przewagę. Po stronie ukraińskiej jeszcze do niedawna "walczył teren", ale teraz, kiedy skończyły się intensywne deszcze, Rosjanie mogą rozwinąć natarcie frontem o szerokości ok. 250 km.
A Ukraińcy…
… walczą od dwóch miesięcy. Nie znamy strat ich brygad, ale możemy założyć, że niektóre z nich sięgają 60, może nawet 70 procent, więc są na granicy rozbicia. Oczywiście, trzyma ich wola walki, odwody ukraińskie cały czas walczą, ale mimo to Rosjanie idą do przodu. Powoli, ale skutecznie. Przy czym pamiętajmy, że rosyjskie ugrupowanie jest bardzo zwarte. Nawet jeśli stracą siły, to mogą się zatrzymać. Nie ma takich rajdów, jakie pamiętamy z pierwszego miesiąca wojny. To nie jest coś, co nazywam "zakażeniem krwi", gdzie do przodu suną wąskie, czerwone linie atakujących, które Ukraińcy sprawnie atakowali i niszczyli ze skrzydeł. To jest klasyczne, rosyjskie uderzenie: szerokim frontem, bez zagrożenia skrzydeł i tyłów. W każdej chwili mogą się zatrzymać i ustabilizować front.
To czego powinniśmy się spodziewać? Bitwy jak na łuku kurskim? Szerokich natarć pancernych? Rajdów?
Zupełnie nie. To jest to, czego oczekiwano: ruszających falami setek atakujących czołgów. Brakuje tylko patetycznej muzyki. No nie. Tak się dzisiaj działać nie da.
Dlaczego?
Choćby dlatego, że te "setki czołgów" trzeba wcześniej ześrodkować, zająć rubieże. A to wszystko działoby się w zasięgu ukraińskiej artylerii mającej ogromną przewagę w rozpoznaniu. Nie dałoby się tego tak przygotować pod lufami ukraińskich artylerzystów, wspieranych przez NATO, a któregoś dnia po prostu ruszyć na gwizdek w stronę wschodzącego krwawo słońca. Najlepiej pod patetyczną muzykę Aleksandrowa. Wiesz, "Wstawaj strana ogromnaja, idi na smiertnyj boj/Z faszistskoj siłoj tiomnuju/Z proklatuju ordoj". No nie. Tak to nie działa.
To jak będzie to wyglądało?
Rosjanie zaczęli tę wojnę batalionowymi grupami bojowymi. Zastosowali więc taktykę NATO-wską czy raczej amerykańską, ale adaptując ją twórczo do własnych rozwiązań. Zastosowali batalionowe grupy bojowe (BGB) – ale atakujące rzutami, a nie walczących zadaniowo. Uderza pierwsza BGB, tworzy warunki do walki drugiej grupie, która ją wspiera, obchodzi ugrupowanie przeciwnika, wykonując manewr. Rosjanie zrobili to inaczej: chcieli walczyć BGB, ale zachowując zdolność do kolejnych rzutów, wprowadzanych do walki przez naczelne dowództwo. Te działania były ze sobą niespójne, BGB były niszczone przez artylerię. Dziś Rosjanie walczą nie tyle BGB, co zgrupowaniami pułkowymi, o wiele większymi. A pozostałe elementy tworzone są zadaniowo – według doraźnych potrzeb. Na początku trzymali się BGB bardzo ściśle, ale to nie zgrało. Teraz działają większymi związkami, mniej elastycznymi, ale skuteczniejszymi w codziennym naporze na ukraińską obronę. Jednym słowem, od dowódców rosyjskich wymaga się mniejszej autonomiczności, ale silniejszego parcia na przeciwnika. Przy czym trzeba podkreślić, że Rosjanie bardzo poprawili współdziałanie artylerii i wojsk pierwszego rzutu.
Czyli też wyciągają wnioski?
Tak. Generał Dwornikow bardzo dobrze koordynował działania rosyjskie w Syrii. Współdziałanie rodzajów broni: artylerii, wojsk lądowych, lotnictwa, wojsk specjalnych itp. Tu widać jego rękę. Działania rosyjskie są koordynowane o wiele lepiej niż w pierwszym miesiącu wojny. Stąd większa skuteczność w natarciu na dość wyczerpane ukraińskie brygady.
To w ogóle jest ciekawe. Na początku wojny nie było jednego głównodowodzącego, prawda?
Tak. To wskazuje, że operacja była zarządzana bezpośrednio z Kremla. Rosjanie na początku naprawdę działali, jakby to była specjalna operacja wojskowa: cele są polityczne, ale realizowane przez wojsko. Tak było co najmniej przez pierwsze dwa tygodnie. A teraz jest tzw. dowódca na teatrze działań. Rozkazy tworzą sztaby, ale w wojsku dowodzenie jest jednoosobowe. Jeżeli dokonujemy projekcji siły na teatrze walk, to wyznaczamy dowódcę, odpowiedzialnego za wykonywanie rozkazów. Oczywiście istnieje logistyka w kraju, pilnująca tego, by Dwornikow dostawał to, czego potrzebuje. A on skupia się tylko na dowodzeniu. Przedtem takiego dowódcy nie było. Rozkazy płynęły z Kremla, a realizować mieli dowódcy poszczególnych armii.
Czyli na Rosjanach zemściły się duchy poprzedniego systemu: centralne planowanie i sterowanie działaniami?
Tak. To nie była pętla decyzyjna, tylko zarządzanie z Kremla. Z tego wynikał brak koordynacji działań. Ugrupowania, które miało przejść przez Sumy, Charków czy Czernihów, utknęły. Dopiero później zaczęły się przemieszczać pod Kijów, usiłując otoczyć stolicę od zachodu. Ale to wyglądało słabo.
I tak Rosjanie nie domknęli pętli dookoła Kijowa.
Moim zdaniem nigdy nie byli w stanie tego zrobić. Tymi siłami, które mieli, domknięcie pętli dookoła tak wielkiej metropolii, przy utrzymywaniu odwodów ukraińskich w postaci brygad zmechanizowanych, zmotoryzowanych i co najmniej jednej brygady pancernej. Sił starczyło Rosjanom ledwo ledwo na wstępne okrążenie miasta. A gdzie drugi pierścień?
Jak to "drugi"?
Pierwszy do okrążenia. A drugi, skierowany na zewnątrz, do powstrzymywania kontrnatarcia, mający nie dopuścić do przerwania wewnętrznego. Nie ma mocnych: Rosjanie ledwo domknęli wewnętrzny, nie mieli możliwości stworzenia jeszcze zewnętrznego. To była polityczna wizja, niemożliwa do realizacji przy takiej woli walki, oporze i przewadze informacyjnej Ukraińców. To było od początku skazane na niepowodzenie. Tym bardziej, że duża część sił, mająca iść na Kijów, utknęła…
… pod Czernihowem?
I Sumami. Obrona Czernihowa to kapitalna historia. Ale tam nie walczyła jedna brygada pancerna. Jej okrążenie nie było do końca szczelne. To kwestia zasobów: brygada potrzebuje paliwa, amunicji, wsparcia. Rosjanie nigdy nie zamknęli brygady pancernej spod Czernihowa w kotle. Co nie zmienia faktu, że ich postawa była epicka w rozumieniu filmowym, a nawet heroiczna. Zatrzymali najbardziej elitarne jednostki pancerne armii rosyjskiej. Ta brygada, dowodzona przez płk Łeonida Chody, zapisała się złotymi zgłoskami w historii wojskowości. Brygada do samego końca prowadziła obronę aktywną, było ją stać na punktowe kontrataki. To jest coś niesamowitego.
A jak wygląda dziś sytuacja na froncie?
Rosjanie odpuścili Kijów. W rejonie Charkowa są na pozycjach blokujących: punktowo kontratakują, ale głównie blokują siły ukraińskie, by nie mogli ruszyć na Donbas. Dalej: na kierunku, nazwijmy to, łuku donbaskiego, na odcinku Iziumu Rosjanie osiągają pewne sukcesy. Są punkty, jak Rubiżne, gdzie Rosjanie mogą rozwinąć działania, bo teren jest płaski i dogodny dla związków pancerno-zmechanizowanych. Dalej: rejon Gorłówki, gdzie skupione siły rosyjskie na kierunku w mojej ocenie czekają na rozwój sytuacji w Iziumie i Rubiżnem. Między Gorłówką a Rubiżnem mamy jeszcze miasto Popasna, skąd wyszło kontruderzenie rosyjskie, pomocnicze, wiążące siły ukraińskie. No i wreszcie Mariupol. Mariupol – choć źle to brzmi – został zdobyty jako miasto. Walczy jeszcze brygada piechoty morskiej i pułk "Azow", wykazują się heroizmem, ale nie sądzę, by wiązały one znaczące siły rosyjskie.
A heroizm prowadzący do wyniszczenia nie jest głupi?
Nasze Westerplatte, walczące do końca, miało tworzyć przekaz. Tu jest tak samo. To jest codzienny przekaz: Mariupol walczy dalej. Operacyjnie miasto padło. Taktycznie – toczą się tam walki. To nie jest żaden punkt ciężkości. Ale to miasto ma kluczowe znaczenie. Będąc w rękach rosyjskich, jest kluczem do korytarza lądowego na Krym. No i wreszcie jest kierunek południowy: Chersoń, Mykołajów i Odessa. Tam wciąż toczą się walki, ukraińskie wojska walczą tam, próbują kontratakować, ale nie w celu odbicia Chersonia, a raczej wiązania sił rosyjskich, które mogłyby ruszyć na Donbas. To kierunek wymagający osobnej analizy, bo tam akurat Rosjanom nieźle szło od początku walk. Uchwycono, siłami desantu, dwa kluczowe mosty i tamę, ale pamiętajmy, że w tle jest tam zatrzymanie generała SBU, więc mamy jeszcze wątek zdrady, lecz także relatywnie słabe działania ukraińskich wojsk. Kluczowy jednak nie jest Chersoń, a Odessa. Do Chersonia Rosjanie doszli, ale dalej Ukraińcy ich zatrzymali. I nie zanosi się, by któraś ze stron uzyskała tu przewagę. Raczej nazwałbym to przepychankami. Zatem: pat. I są dwa takie "paty". Na kierunku charkowskim i chersońskim. Wydaje się, że na razie Rosjanie odpuścili trochę Charków. Gdyby jednak udało im się wygrać w Donbasie, to mogą łatwo rozwinąć wojska przez Izium w stronę Charkowa. Pojawiają się opinie, że Rosjanie uderzyli na całej szerokości frontu i walą głową w mur.
Chyba nie do końca.
Zdecydowanie nie. Oceniam, że wiążą oni siły ukraińskie, uniemożliwiając manewrowanie w tych miejscach, gdzie Ukraińcy chcą dokonać przełamania. To nie jest tłuczenie głową w mur. Może jest to mało finezyjne, ale umówmy się: armia rosyjska, a przed nią radziecka, nigdy nie odznaczała się finezją operacyjną. To miała być masowa skuteczność. Tylko że finalnie bitwa ma być nie "finezyjna", ale wygrana albo przegrana. Szczególnie że w Rosji kwestia strat własnych ma znaczenie drugoplanowe. Ale w tym wypadku chyba też zaczęli liczyć ludzi i czołgi.
Z pana słów nie wygląda, jakby miało szybko dojść do zakończenia działań wojennych.
Pamiętajmy, że Ukraina straciła min. 30 proc. infrastruktury cywilnej. OK, wyślemy im czołgi, samoloty, bwp (bojowe wozy piechoty - red.), ale wykarmimy liczący ponad 44 mln naród? Spadek PKB Ukrainy, przewidywany na przyszły rok, to ok. 45 proc. A rosyjski – 10 proc. Za chwilę w Ukrainie może zapanować zwykły głód. Możemy wysłać czołgi czy samoloty, ale będziemy wysyłać na Ukrainę chleb? No, to się za długo nie uda, prawda?
Co zatem mówi panu instynkt dowódcy? Jak to się skończy i kiedy?
Szczerze? Nie wiem. Czas, wbrew temu, co się mówi, wcale nie działa na niekorzyść Rosji. Nie wiemy, jak zafunkcjonują sankcje. Są tacy, którzy twierdzą, że Rosja była do sankcji przygotowana.
Zakładając, że Ukraina nadal będzie na "kroplówce" Zachodu…
Myślę, że od kroplówki przeszliśmy obecnie do poziomu transfuzji – i to solidnej. Mam tylko obawy, czy nie stało się to za późno. Gdyby stało się to przed 18 kwietnia, przed umownym początkiem ofensywy na Donbas, to byłoby inaczej. Gdyby Ukraińcy mieli więcej czasu na implementację otrzymanego sprzętu, to dziś obraz bitwy o Donbas byłby inny. A tak Ukraińcy tracą czołgi, artylerię i ludzi. Co prawda dostawy ruszyły szeroką falą, ale nie jest tak, że te czołgi po prostu zjeżdżają z pociągów i jadą do walki. Trzeba skompletować załogi, a przecież Ukraińcy też tracą uzbrojenie. Co z załogami? Rosyjskie czołgi nie są nastawione na przeżywalność załóg. Skoro w rosyjskich czołgach odpadają kapelusze…
Kapelusze?
Wieże. Skoro odpadają w rosyjskich, to czemu miałyby nie odpadać w ukraińskich? Analitycy wyliczają, że Rosjanie tracą trzy-cztery razy więcej sprzętu. Jeśli ta statystyka się utrzyma, to natarcie ma szanse zostać zatrzymane. Ale wracamy do tego, co mówiłem wyżej: pytanie, czy mają dość ludzi, żeby obsadzić te czołgi. Nie wiemy, jakie są straty w Donbasie. Ale nawet jeśli będą mieli ludzi, by zastąpić rannych czy utraconych żołnierzy, to trochę potrwa zgranie ich z jednostkami, które już walczą. Oczywiście powołają rezerwistów, ale to nie działa na pstryknięcie palcem. To jest łatanie dziur w kołdrze. Pytanie, kto ma ją dłuższą. Ale analitycy nie są tu zgodni. Z jednej strony Rosja nie jest ani tak silna, na jaką się pozycjonowała, ale z drugiej nie jest też tak słaba, jak chcieliby ją widzieć niektórzy.
Zatem jakie jeszcze siły mogłaby wystawić, np. pancerne?
W mojej ocenie Rosjanie mają jeszcze ok. 3,5 tys. czołgów. Takich do użycia "na już". To dużo więcej, niż ma strona ukraińska. Ale licząc, że utrzymają się statystyki strat, cztery razy większych po stronie rosyjskiej, to Ukraińcy mają szansę wygrać bitwę o Donbas.
Czyli należy jednak powstrzymać hasła o rosyjskiej armii jako o kolosie na glinianych nogach?
Jesteśmy obarczeni wizją rosyjskiej potęgi, która rzuca na nas cień. Dziś okazuje się, że ten cień nie jest tak wielki ani głęboki, jak się wydawało. Myślę, że nawet wstydzimy się tych wcześniejszych lęków i dziś zaczynamy go lekceważyć, kompensować poprzednie obawy. A prawda – jak zwykle – leży pośrodku. Rosja nie pokonałaby NATO ani nie przejechałaby się walcem po krajach Europy. Z jednym zastrzeżeniem.
Jakim?
Mawia się, że Rosja pierwszą wojnę przegrywa, ale drugą – wygrywa. Zestawianie obecnego konfliktu z II wojną światową nie ma sensu, ale proszę zobaczyć, jak wyglądała wojna w 1941 r. i zaledwie dwa lata później. Wracając do tej wojny: ostrożnie z mówieniem o kolosie na glinianych nogach. Śmialiśmy się z Rosjan, że nie mają obrony przeciwlotniczej, że nie mają WRE. Dzisiaj użycie dronów z głowicami bojowymi wiąże się każdorazowo z ich stratami i Ukraińcy używają ich oszczędnie. Rosjanie w końcu rozwinęli swoją obronę przeciwlotniczą. Rozwinęli zdolności walki radioelektronicznej. Zabezpieczyli tyły. Nie ma tylu zasadzek. Nie ma informacji o brakach w paliwie czy amunicji. To nie był brak zdolności. To było nierozwinięcie tych zdolności.
W skrócie: zaczęli myśleć i odeszli od centralnego sterowania.
Na teatrze działań pojawił się dowódca, który generuje zapotrzebowanie do logistyki w kraju. A logistyka mu to zapewnia. I zaczęło funkcjonować. A co do rosyjskich kadr dowódczych: nie kupuję narracji, że wszyscy rosyjscy dowódcy to głąby. System stworzony przez Putina ich blokował. Promowano BMW: biernych, miernych, ale wiernych. Tyle, że wojna szybko to weryfikuje. I może się okazać, że ci bystrzy, z dobrymi pomysłami, zaraz się przebiją. Najzdolniejsi dowódcy II wojny światowej wojnę zaczynali w łagrach.
A skoro o dowódcach: dlaczego tak wielu wysokich oficerów ginie z rąk Ukraińców? Nie ma dnia, żebyśmy nie mieli informacji o śmierci kolejnego kapitana, podpułkownika czy innego majora.
Z mediów słyszymy o tym, że Rosjanie mają niskie morale i dowódcy muszą ich batem gonić do walki. Przepraszam za określenie: bullshit. Jak chcesz jednym człowiekiem zagnać do walki całą brygadę? To nie tak, że ich majorzy czy pułkownicy muszą ich kopać w tyłki. Problem leży gdzie indziej: w słabej łączności i braku systemu zarządzania polem walki. Wielu oficerów, majorów, podpułkowników i pułkowników ma doświadczenie z Gruzji, Syrii czy nawet drugiej wojny czeczeńskiej. Oni się przyzwyczaili, że dowodzą, patrząc swoimi oczami. Mało tego – przyzwyczaili swoich podwładnych, że ich dowódca nie jest na stanowisku dowodzenia kilka kilometrów dalej, tylko w zasięgu głosu. I tak walczą. Ale tam nie było rozpoznania radioelektronicznego, namierzającego ich telefony czy radiostacje, nie było krążących dookoła wojsk specjalnych, sprawdzających, gdzie ci dowódcy są. Czy choćby dobrze wyposażonych i znakomicie wyszkolonych snajperów wojsk specjalnych, którzy tych oficerów najzwyczajniej w świecie odstrzeliwują. Pomijam już kuriozalną zmianę mundurów, gdzie przywrócono pagony. Ale wracając: mając doświadczenie, wyniesione z konfliktów o zupełnie innej intensywności, robią to samo. A kiedy przestają, to przestaje działać dowodzenie, bo podwładni…
… są przyzwyczajeni, ze dowódca jest z nimi. Rutyna gubi.
Owszem. Zła rutyna gubi. Całe lata pracowałem z Amerykanami. Tam mogło się zdarzyć, że podpułkownik, dowódca batalionu, znalazł się z żołnierzami pierwszego rzutu. Ale to znaczyło, że coś poszło bardzo źle. Przy czym nie zdarzało się, że w jednym miejscu, w linii, pojawili się dowódca i jego zastępca. A w Ukrainie jest tak, że często pojawiały się komunikaty o śmierci dowódcy i jego zastępcy. To jest szkolny błąd! Jeśli dowódca jedzie na pierwszą linię, to zastępca pozostaje na stanowisku dowodzenia. Osobne pytanie jest o to, czy Rosjanie w ogóle rozwijają stanowiska dowodzenia szczebla batalionowej grupy bojowej. To też nie jest tak, jak sobie wyobrażamy stanowisko dowodzenia: kilka namiotów, dużo urządzeń łączności. Stanowisko może być mobilne. W wypadku pułku czołgów to będzie wóz dowódcy i pojazd łączności. Pytanie, w którym miejscu ugrupowania są. Była np. zasadzka ukraińska w Browarach, gdzie zatrzymano artylerią pułkową grupę taktyczną i zginął dowódca. A ostrzelano czołgi z przodu! Czyli z przodu jechał dowódca.
To jest przyzwyczajenie do starej formy dowodzenia: w razie czego jestem z wami i błyskawicznie wydam rozkaz. A na zachodzie dowódca nie ma stałego miejsca. On powinien być w takim miejscu, z którego da się najlepiej dowodzić. Ale Amerykanie mają także obrazowanie pola walki w czasie rzeczywistym. Za czasów mojej służby był to system Blue Force Tracker. Używaliśmy go np. w Afganistanie. Był montowany w MRAP-ach czy Rosomakach. To był system wyglądający jak nieduży laptop. Dzięki niemu dowódca wiedział, gdzie są jego jednostki, np. pluton, gdzie jest sąsiednia kompania i jeśli wykryto przeciwnika i oznaczono go, to on też pojawiał się na mapce. A Rosjanie tego nie mają. A zresztą… po co mażą farbą swoje czołgi i transportery?
Po co?
Żeby wiedzieć, który sprzęt jest ich, a który – ukraiński! Nie mają systemu obrazowania pola walki i to jest cały klucz. Kiedy zobaczyłem czołgi i transportery z wymalowaną literą "Z", to wiedziałem, że idzie wojna. To był sygnał dla każdego analityka.
IFF (Identification Friend or Foe – system identyfikacji "swój-obcy") robione farbą. Rany boskie!
Potem pojawiła się literka "V". Oceniam, że literkę "V" miały wojska drugiego rzutu, kierowane na Kijów. Dlaczego? Kiedy pojawiły się kolumny z literą "V", to Ukraińcy błyskawicznie poinformowali, żeby meldować pojawienie się kolumn z tym znakiem: chcieli w pierwszej kolejności niszczyć swoją artylerią i innymi środkami te kolumny, kierujące się na Kijów. Rosjanie nie mają systemu obrazowania pola walki i znakują się jak przed pierwszą wojną. Dla analityków nie było to wielka zagadka. Jeśli walczymy na tym samym sprzęcie, a nie mamy systemu identyfikacji IFF, to jakoś odróżniać się musimy, prawda?
To co może się wydarzyć w Ukrainie?
Jeśli Ukraińcy wygrają bitwę o Donbas, to… w zasadzie nic. Jeśli wygrają ją jednak Rosjanie, to mogą spróbować pójść dalej. Bo wtedy Ukraina nie będzie miała już prawie żadnych odwodów. Rosjanie te odwody wciąż mają.
Ile potrwa jeszcze ofensywa? Możemy powróżyć z fusów?
Wydaje mi się, że tydzień od wprowadzenia do walki odwodów rosyjskich. Tyle będą w stanie nacierać. Co prawda NATO zakłada, że prowadzących natarcie żołnierzy trzeba rotować co trzy dni, ale nie sądzę, by Rosjanie mieli podobne założenia. A odwody rosyjskie wejdą do walki, jak sądzę, niebawem. Przed 9 maja.
Zatem jeszcze jest szansa na paradę zwycięstwa w Moskwie?
Są dwie prawdy. Prawda dla świata jest taka, że Rosjanie już przegrali tę wojnę polityczno-militarnie. A prawda dla Ukrainy jest taka, że mają zniszczoną ogromną część infrastruktury, a ich dochód narodowy może za rok spaść o 45 procent. A w oczy zajrzeć im może głód. Ale na razie Ukraina się broni. I to bardzo mądrze: dają dużą samodzielność dowódcom niższych szczebli, co daje dużą elastyczność obronie. Kiedy się bronią – to mniejszymi jednostkami, na niższym szczeblu taktycznym niż Rosjanie: plutonami czy kompaniami. A kiedy kontratakują, to szczeblem wyższym niż rosyjski, co pozwala im na większą siłę.
Czyli armia ukraińska to hybryda doświadczeń zachodnich i starych nawyków, jeszcze ze szkoleń z czasów Układu Warszawskiego?
Nie. To hybryda możliwości Zachodu z ich własnymi – ukraińskimi. W 2015 r. ich armia, starego typu, poradziecka, mówiąc w przenośni "umarła". I dobrze! Pracowałem z nimi w Iraku. To była kopia armii rosyjskiej z jej nawykami i błędami systemu dowodzenia z najgorszych czasów Sojuza. A po 2015 r. oni zaczęli swoje siły zbrojne budować zupełnie od nowa. To są ich rozwiązania, wsparte technologią Zachodu. I z tego stworzyli piękną synergię: systemy obrazowania i dowodzenia na wzór zachodni, dużo broni przeciwpancernej i własna doktryna użycia tego wszystkiego. Inicjatywa dowódców w obronie i duża siła w natarciu.
A Rosjanie?
A Rosjanie skopiowali pomysły amerykańskie. Oprócz obrazowania i kontroli pola walki. Taki szczegół, nieistotny. I tak amerykański podpułkownik dowodzi z czołgu, mają Blue Force Trackera i widząc swoje jednostki, a Rosjanin ginie w czołgu dowódcy, nie wiedząc, gdzie są jego jednostki.
*Płk rez. Piotr Lewandowski – oficer Wojska Polskiego, weteran polskich kontyngentów z Iraku i Afganistanu.
Rozmawiał Łukasz Maziewski, dziennikarz o2.pl
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.