- Społeczeństwo nie do końca wie, jak cała sytuacja wyglądała. Szpital nie jest miejscem dla osób zdrowych. Pojawiają się różne sytuacje. Współczujemy każdemu, kto stracił bliską osobę. Nie da się jednak niestety każdego uratować — mówi w rozmowie z o2.pl dyrektorka szpitala, Karolina Welka.
Rodzina oburzona postępowaniem szpitala
Przypomnijmy, że w połowie lutego w Wojewódzkim Szpitalu Specjalistycznym we Włocławku zmarła kobieta w siódmym miesiącu ciąży. Rodzina ma wątpliwości dotyczące działań ratowniczych, które podjęli pracownicy szpitala.
Pani Marta nie mieszkała we Włocławku. Przyjechała tam z Gdańska, gdy odwiedzała rodzinę. Źle się poczuła, przyjechała karetka.
W opinii Marcina Kłaczyńskiego, szwagra zmarłej kobiety, ratownicy medyczni, którzy udzielali pomocy poszkodowanej, lekceważyli objawy 34-latki (miała podobno opuchniętą nogę). Na sugestie, że kobieta ledwo łapie oddech, mieli usłyszeć, że "to histeria".
Marta pokazała ratownikowi nogę, ten się przyglądał. W tym czasie bardzo ciężko łapała oddech. Ratownik mówi: "Pani nie histeryzuje. To jest histeria" - mówił szwagier kobiety w rozmowie z programem "Uwaga!" TVN.
Ostatecznie pani Marta została zabrana do szpitala, ale — jak relacjonuje rodzina — "karetka jechała bardzo wolno". Dodatkowo kobieta miała czekać ponad godzinę na SOR. Ostatecznie życia jej i dziecka nie udało się uratować.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
W sprawie prowadzone jest postępowanie, co potwierdza prok. Marzena Muklewicz z Prokuratury Regionalnej w Gdańsku.
Śledztwo zostało przejęte do dalszego prowadzenia w Prokuraturze Regionalnej w Gdańsku w Samodzielnym Dziale do Spraw Błędów Medycznych. Śledztwo to pozostaje w toku, prowadzone jest w sprawie narażenia na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia oraz nieumyślnego spowodowania śmierci tj. o czyn z art. 160 § 2 kk w zb. z art. 155 kk - informuje o2.pl prok. Muklewicz.
Mieszkańcy Włocławka wzburzeni. Gromy na szpital, ale zdania są podzielone
Sprawa – co zrozumiałe - wywołuje ogromne emocje. W mediach społecznościowych pojawiło się wiele komentarzy zbulwersowanych mieszkańców Włocławka. Na szpital sypią się gromy, ludzie opisują swoje historie, jedna z osób uważa, że SOR w tym szpitalu to jest tylko z nazwy. I to jeden z lżejszych komentarzy.
"Nasz szpital a na pewno SOR, to tylko SOR z samej nazwy. Porażka" — pisze na Facebooku użytkowniczka Ewa.
Warto dodać jednak, że nie wszystkie opinie o placówce są złe. Niektórzy podkreślają, że "lekarze pracujący we włocławskim szpitalu uratowali im życie". Pochlebne opinie zbiera m.in. laryngologia czy neurologia.
Dyrektorka odpiera zarzuty. Mówi o "nagonce medialnej"
Sprawę śmierci p. Marty szybko podchwyciły lokalne media i redakcja programu "Uwaga!" TVN. Dziennikarze rozmawiali m.in. z rodziną zmarłej kobiety i dyrektorką szpitala.
W materiale pojawiła się opinia lekarza, który oceniał domniemane objawy pojawiające się u 34-latki przed śmiercią. Sprawa nabrała ogólnopolskiego charakteru.
Karolina Welka w rozmowie z nami nie chciała odnieść się do zarzutów, które bada prokuratura.
Oficjalne wyniki śledztwa są konieczne, aby snuć wnioski. Nie mogę się wypowiadać na bazie medialnych informacji - tłumaczy dyrektor Welka.
Według ustaleń dziennikarzy "Uwaga!" TVN, przyczyną śmierci pani Marty mógł być zator i zakrzepica. Dyrektor Welka uważa, że "szpital dopełnił wszelkich, niezbędnych działań do ratowania kobiety".
Kwestię zatorowości rozumiem, przyjmuję do wiadomości, ale według nas dopełniliśmy wszystkich niezbędnych działań, żeby uratować zmarłą kobietę. Robi się z tej sprawy sensację medialną, a takie przypadki niestety się zdarzają - twierdzi dyrektorka placówki.
Welka uważa, że rzeczywistość przedstawiana przez media jest tendencyjna. Dyrektorka mówi, że "materiał dla "Uwagi" jest tendencyjny i sensacyjny", a wypowiadający się w materiale lekarz (oceniający działania ratowników) "nie mógł udzielić kompleksowej odpowiedzi bez dostępu do dokumentacji zebranej przez prokuraturę".
Dyrektorkę bolą jednak słowa na temat placówki, które pojawiły się w mediach społecznościowych. W jej opinii "zarzuty są niesprawiedliwe" i "dotykają personel medyczny".
Podkreślam, że zawsze robimy wszystko, co możliwe, aby ratować życie i zdrowie pacjentów. Kadra całym swoim zaangażowaniem podejmuje czynności ratownicze. Społeczeństwo jest ogólnie niezadowolone z opieki zdrowia, a to się odbija na medykach - dodaje Welka.
Jak ustaliliśmy, ratownicy, którzy brali udział w akcji ratowania pani Marty, nadal są aktywni zawodowo (słyszymy, że "to osoby z ogromnym doświadczeniem"). Dyrekcja szpitala przekazała nam, że przeprowadzono wiele wewnętrznych działań, aby wyjaśnić sprawę śmierci ciężarnej kobiety.
Sprawdziłam ścieżkę pacjentki i jej dziecka, a także zebrałam wszelkie informacje od rodziny. Analizowaliśmy też dokumentację medyczną. Rozmawiałam z osobami, które pomocy udzielały. Miałam wszystkie informacje - kończy rozmowę z o2.pl Karolina Welka.
Prokuratura nie potwierdza, że powodem zgonu był zator
Prokuratura potwierdziła, że znane są już wstępne wyniki sekcji zwłok zmarłej kobiety. Śledczy przesłuchują też kolejnych świadków, w tym m.in. lekarzy, ratowników oraz pozostałych członków personelu medycznego uczestniczących w działaniach medycznych.
Na ten moment śledczy nie chcą jednak oficjalnie potwierdzić, że to zator był bezpośrednią przyczyną zgonu pacjentki szpitala. Wiadomo, że zostaną powołani biegli, którzy "wypowiedzą się w zakresie przyczyn śmierci pokrzywdzonej oraz oceny prawidłowości realizowanych wobec niej działań medycznych".
Prok. Marzena Muklewicz z gdańskiej prokuratury przekazała o2.pl, że na ten moment "nie toczą się inne postępowania dotyczące nieprawidłowości w działaniu szpitala we Włocławku".
Marcin Lewicki, dziennikarz o2.pl