Desantniki - jak określa się żołnierzy wojsk spadochronowych - to w Rosji elita. Uchodzą za jedną z najlepszych formacji. Nie zmieniła tego obrazu nawet nieudana bitwa o ukraińskie lotnisko Hostomel. W lutym 2022 r. toczyły się o nie ciężkie boje. Ostatecznie Hostomel pozostał pod kontrolą obrońców.
Nie bez powodu w mocno propagandowej "9. kompanii" młodzi żołnierze krzyczeli podczas szkolenia, że "desant to siła, chluba i duma sił zbrojnych". Rosyjskie WDW (Wozduszno-Desantnyje Wojska, wojska powietrznodesantowe) uchodziły za dobrze zorganizowane, dobrze wyszkolone i wyposażone. Przynajmniej do niedawna.
Tyle że czas przeszły może być tu jak najbardziej na miejscu. Obecnie, jak mówią eksperci, są one coraz częściej wykorzystywane do działań niemal "ratunkowych" - wszędzie tam, gdzie na ukraińskim froncie jest potrzeba. A ponieważ potrzeby są duże, desantowcy muszą wypełniać zadania, do których niekoniecznie zostali wyszkoleni. I płacą za to ogromną cenę - krwi i życia.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Nowy dowódca?
Rosyjska sekcja BBC donosi, że obecny dowódca WDW, generał-pułkownik Michaił Tiepliński, został odsunięty od operacji w Ukrainie. Powody? Opisane mgliście - konflikt z głównodowodzącym "specjalną operacją wojskową" w Ukrainie gen. Walerijem Gierasimowem. Podłożem ma być niechęć Tieplińskiego do wysyłania żołnierzy desantu na pewną śmierć. Popularny w Rosji bloger wojenny Kotenok pisze na Telegramie, że Tiepliński uważa, że żołnierze "nie powinni być używani jako mięso armatnie".
Odsunięcie Tieplińskiego to spora porażka wizerunkowa. Swoją funkcję objął nie dalej jak w czerwcu ubiegłego roku. Przejął ją po innym rozpoznawalnym oficerze - generale Andrieju Sierdiukowie. To Sierdiukow miał być odpowiedzialny za duże straty desantu w początkowej fazie wojny.
Jego miejsce miałby zająć gen. Oleg Makarewicz. 62-letni oficer jest pierwszym zastępcą szefa Akademii Wojskowej Sztabu Generalnego Sił Zbrojnych Federacji Rosyjskiej. Wywodzi się z wojsk zwiadowczych, w karierze ma m.in. służbę w piechocie zmechanizowanej.
Od 2017 do 2019 r. był szefem Wojsk Obrony Wybrzeża Marynarki Wojennej. Z desantem nie ma nic wspólnego. Co z kolei budzi sprzeciw, artykułowany w rosyjskich mediach społecznościowych. Już pojawiają się głosy, że Makarewicz to oficer bez doświadczenia i znajomości tak szczególnej formacji, jak wojska powietrznodesantowe. I w tym przypadku trudno się nie zgodzić.
Porażka czy triumf - dzwońcie po desant
Tymczasem sytuacja zmianie nie uległa. Jak przekonuje dr Dariusz Materniak, autor portalu pol-ukr.net i analityk, rosyjska ofensywa pod Bachmutem drepcze w miejscu. Straty są ogromne, a większych sukcesów nie widać, bo trudno uznać za taki opanowanie 10-tys. Sołedaru, gdy ambicją był Kijów. Rosjanie przez cały czas wykorzystują swoje jednostki powietrznodesantowe jako "straż pożarną" i wysyłają ją tam, gdzie jest najcięższa sytuacja, gdzie jest ryzyko przełamania frontów przez Ukraińców lub tam, gdzie trzeba zyskać przewagę.
Teraz znowu były informacje o WDW nacierających na Bachmut, Sołedar i wspierających obronę pod Kreminną. Czym to skutkuje? Tym, że może i przynosi to efekt w postaci utrzymania linii czy sukcesów taktycznych, ale za ogromną cenę. Pojawiają się w rosyjskiej infosferze komentarze, że nie ma już doświadczonych żołnierzy. Ci, którzy rok temu zaczynali walczyć o Ukrainę, albo nie żyją, albo odnieśli tak ciężkie obrażenia, że trzeba było ich wycofać z walk. "Mobików" też solidnie przetrzebiono, więc zwyczajnie zaczyna brakować rąk do trzymania karabinów. Teraz wytracana jest resztka potencjału desantu - mówi w rozmowie z o2.pl Materniak.
I dodaje, że nie pomoże to, co mówił Szojgu o tworzeniu nowych dywizji powietrzno-desantowych na bazie istniejących już brygad. To będzie próba budowania nowej elitarnej jednostki, ale nie będzie ich komu szkolić. A "elitarność" nie bierze się z nazwy i przydomka, tylko z wyszkolenia i doświadczenia bojowego właśnie.
"Mit potężnego WDW"
Wtóruje mu Piotr (imię rozmówcy zmienione ze względu na czynną służbę), żołnierz jednej z polskich brygad aeromobilnych. Ma za sobą liczne szkolenia z zakresu tematyki działań desantu i doświadczenie bojowe z misji. Podobnie jak Materniak opisuje, że WDW było wykorzystywane jako "pogotowie ratunkowe frontu" W trakcie działań bojowych zaś nieuchronnie będą ofiary - zabici, ranni, zdemobilizowani i wycofani z działań.
Rzucali ich w najbardziej zagrożone, ale i rokujące powodzeniem fragmenty frontu. A nie można przeceniać roli WDW roli jako nośnika morale dla pozostałych sił. Ich pojawienie się zawsze jest ciepło przyjmowane - mówi w rozmowie z o2.pl wojskowy.
To budziło sprzeciw dowódcy. Rozmówca o2.pl tłumaczy, że wykorzystanie desantu w roli szturmowej piechoty na najtrudniejszych kierunkach jest marnowaniem potencjału. Bo wojska desantowe i aeromobilne mają służyć do innych zadań - zdobywania przyczółków, elementów kluczowej infrastruktury, takich jak mosty czy przeprawy oraz do utrzymywania zajętego terenu do momentu przybycia odwodów - piechoty, wojsk zmechanizowanych czy pancernych.
Problem leży gdzie indziej. To nie to samo WDW, co przed wojną. Część jednostek została praktycznie odtworzona, nawet nie uzupełniona "świeżakami". Ale dla dowódców wysokiego szczebla nadal istnieje mit "potężnego WDW" - doskonale wyposażonej i wyszkolonej elity z wysokim morale. I dlatego, gdy jakiś odcinek się sypie, to są tam wysyłani. Albo odwrotnie: kiedy dany odcinek "rokuje", to spadochroniarze są tam często z wagnerowcami, jako szpica wojsk atakujących. Jak było pod Sołedarem? - pyta żołnierz.
Przypomina również, że po wycofaniu z kierunku kijowskiego, "desantniki" przez kilka miesięcy byli praktycznie niewidoczni. Ponownie zostali włączeni do działań wojennych na dużą skalę na niezwykle trudnym odcinku. Późną jesienią chronili i zabezpieczali wycofanie wojsk okupacyjnych spod Chersonia. I wywiązali się z tego zadania bardzo dobrze.
Ambicje i przeciwwaga dla Prigożyna
Rozmówca o2.pl wskazuje jeszcze jeden trop: w rozgrywkach na szczytach dowodzenia desant pełni rolę przeciwwagi dla Grupy Wagnera. W myśl niepisanej zasady: "patrzcie, politycy, kiedy coś idzie dobrze, to jest to zasługa nie tylko wagnerowców!". Szczególnie, że pozycja twórcy i sponsora Grupy Wagnera, Jewgienija Prigożyna, mocno poszła w górę.
Pozwalający sobie na wiele, nawet na otwartą krytykę dowódców, Prigożyn musi być solą w oku regularnej armii. Tam, gdzie szala się zaczyna przechylać na którąś ze stron, jedni wysyłają wagnerowców, a inni WDW. Bez szczególnej dbałości o straty ludzkie. Co pokazuje, że wywodząca się z czasów II wojny światowej stara rosyjska zasada "ludzi u nas dużo" wciąż ma się dobrze w armii.
Reasumując: na wojnie od wieków nic się nie zmienia. Trenerzy w pojedynkach o chwałę zwycięstwa lub uchronienie się przed totalna klęską wystawiają swoje najsilniejsze Pokemony. I jak to w Pokemonach bywa, jedni trenerzy są do nich przywiązani, a inni zupełnie nie - podsumowuje gorzko Piotr.
Podobnie postrzega sprawę zmian kadrowych w rosyjskiej armii dr Materniak. Przekonuje on, że ruchy te są wynikami sympatii i antypatii dowódców: Gierasimowa, Surowikina i Prigożyna. Ocenia on, że w Rosji bardzo silne są tarcia "na górze", na szczytach władz.
Władimir Putin dawno temu postawił jasny cel: całkowite opanowanie obu obwodów, donieckiego i ługańskiego, do końca marca 2023 r. Od kwietnia ub. roku Rosjanom udało się zająć Sołedar, Sewierodonieck i Pospasną, tyle że przy bardzo ciężkich stratach w ludziach i minimalnych zyskach, nic więc dziwnego, że żołnierze zaczynają się stawiać - stąd doniesienia o buntach w jednostkach wysyłanych na front, zwłaszcza tych złożonych z rezerwistów - konkluduje Materniak.
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.