By zaoszczędzić nieco na wakacyjnych wydatkach, turyści wybierający się na urlop do Chorwacji początkowo planowali zabrać ze sobą spożywcze zapasy z kraju. Jednak gdy sprawdzili ceny w chorwackich marketach zrezygnowali z tego pomysłu.
O tym, jak radzili sobie na miejscu by spiąć swój budżet opowiedzieli na łamach "Faktu". Pokazali też, jak chorwackie ceny podstawowych produktów różnią się od tych w Polsce.
Najpierw chciałam zabrać z domu zapas kotletów i zupę w słoikach. Nawet przenośną lodówkę odkupiłam od sąsiadki za dwie "stówy" — opowiada na łamach tabloidu przedsiębiorcza Polka.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Dodaje, że gdy tylko przeliczyła ceny z euro na złotówki, ten pomysł przestał być atrakcyjny. Zamiast pakować wałówkę do bagażu zaproponowała mężowi, że będą wspólnie gotować na miejscu. Szczególnie, że kwatera na którą się zdecydowali wyposażona była we wspólną kuchnię, a to umożliwiło codzienne przygotowywanie posiłków.
Taki wybór okazał się o wiele korzystniejszy, do czego Polkę i jej męża przekonały chorwackie ceny. Czytelniczka na łamach "Faktu" wymienia produkty, które okazały się wyjątkowo atrakcyjne, jak olej słonecznikowy w cenie 9,70 groszy za litr, półkilogramowy makaron za 6 złotych czy drób na 13,60 za kilogram.
Kobieta przyznaje, że zdarzały się też produkty droższe, ale podstawowy koszyk zaskakiwał.
Przecież więcej płacę w osiedlowym sklepiku — mówi w rozmowie z "Faktem" i dodaje - Na kwaterę, transport, jedzenie i atrakcje wystarczyło nam 7,5 tys. zł. W Chorwacji spędziliśmy dwa tygodnie. Wydaliśmy o wiele mniej, niż nasi znajomi na tydzień w hotelu w Turcji.
Czytaj także: Polak pokazał, co się dzieje w Chorwacji. "Masakra"