Napięta sytuacja na wschodzie Europy sprzyja dezinformacji i działaniom propagandowym. Przykład takich działań pokazał jeden z rosyjskich kanałów państwowej telewizji. W wyemitowanym materiale pokazano schemat ataku... na kraje bałtyckie i Polskę.
Rosyjscy widzowie mogli zobaczyć jak wyglądałaby wojskowa operacja zajęcia Pribałtyki - czyli Litwy, Łotwy i Estonii. W programie dość szczegółowo wytłumaczono przebieg tego rodzaju inwazji na naszych najbliższych sąsiadów.
Nie bez powodu te mapy są po angielsku. Ułatwi to kolportowanie i rozpowszechnianie takich treści na Zachodzie - mówi o2.pl dr Michał Piekarski z Uniwersytetu Wrocławskiego, Wydziału Nauk Społecznych.
Na celowniku działań Rosji i Białorusi znalazła się także Szwecja. A konkretnie - należąca do niej wyspa Gotlandia. To ona pierwsza padłaby ofiarą działań wojskowych. Warto podkreślić, że Szwecja nie jest członkiem NATO.
Inwazja w trzech prostych krokach
Opisany scenariusz wydaje się być stosunkowo prosty. Po pierwsze, rosyjskie systemy walki elektronicznej zagłuszają NATO-wskie radary i systemy wczesnego ostrzegania. Na Gotlandii zaś lądują rosyjskie systemy rakietowe S-400 i przeciwokrętowe pociski Bastion. To czyni z wyspy pływający krążownik, który de facto uniemożliwia albo bardzo mocno ogranicza pole działań NATO na wschodnim Bałtyku.
Krok drugi to odcięcie krajów bałtyckich przez koordynowane uderzenia z Kaliningradu i Białorusi na Przesmyk Suwalski. To miałoby się dokonać przy pomocy wojsk lądowych.
Krok trzeci to działania wojsk specjalnych. Te miałyby zająć Wilno, Rygę i Tallin. Następnie, na terenie krajów nadbałtyckich miałyby zostać proklamowane "republiki ludowe". Takie, jak nieuznawane "republiki" na terenie Donbasu, gdzie od kilku lat toczy się konflikt między Ukraińcami a wspieranymi przez Rosję separatystami.
Warto podkreślić, że Rosjanie przypomnieli, że w krajach nadbałtyckich stacjonują NATO-wscy żołnierze, m.in. z Niemiec czy Wielkiej Brytanii. To także element nacisku psychologicznego na te kraje - ich żołnierze mogliby stać się jeśli nie ofiarami, to przynajmniej jeńcami.
Gra na postrach
Należy jednak jasno podkreślić, że tego rodzaju działania musiałyby spotkać się z odpowiedzią NATO. Kraje nadbałtyckie są członkami Sojuszu, a otwarty atak z Rosji i Białorusi musiałby wywołać aktywację artykułu V Traktatu o NATO.
Także Polska broniłaby swojej integralności terytorialnej. Nie bez powodu zresztą na mapie naszego kraju zaznaczone zostało Bemowo Piskie czyli miejsce stacjonowania Batalionowej Grupy Bojowej NATO.
Osoba związana z wojskowymi służbami specjalnymi mówi zaś, że tego rodzaju materiały należy postrzegać ściśle przez pryzmat napięcia na Ukrainie.
Chcą pewnie związać siły NATO w państwach bałtyckich przed próbą działań Sojuszu w tym kraju. To może znaczyć, że rosyjski niedźwiedź nie żartuje, przemieszczając wojska w rejon granicy z Ukrainą. Putin chce wyrąbać korytarz lądowy do Krymu, by uzyskać przewagę w regionie Morza Czarnego, bo utrzymywanie Floty Czarnomorskiej bez wsparcia z lądu mija się z celem - przekonuje rozmówca o2.pl.
Warunkiem powodzenia tego rodzaju działań jest jednak podzielone i niezdolne do kontrataku NATO i UE. W ocenie wspomnianego już Michała Piekarskiego, do poważnego ograniczenia możliwości rosyjskich działań wystarczyłby np. zespół okrętowy NATO, ze zdolnością do strefowej obrony przeciwlotniczej. Sojusz takie zespoły ma. Akademik dodaje, że tego rodzaju materiały należy oceniać jako głównie jako wywoływanie napięcia przez Rosję.
Jeśli dojdzie do użycia siły, to na Ukrainie - podsumowuje Piekarski.
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.