Prezydent Donald Trump w ostatnim czasie ostro atakuje prezydenta Wołodymyra Zełenskiego, nazywając go "dyktatorem" lub zarzucając niskie, rzekomo tylko 4-procentowe poparcie w społeczeństwie. Nie wiadomo, na jakiej podstawie tak stwierdził, bo ostatnie badania wskazują na ponad 50-proc. poparcie dla ukraińskiego przywódcy.
Domaga się także, by Ukraina przeprowadziła wybory prezydenckie, choć - biorąc pod uwagę, że kraj jest w stanie wojny - obecnie jest to praktycznie niemożliwe.
Kolejną szokującą informacją jest fakt, że podczas rozmów w Rijadzie między Rosją a Stanami Zjednoczonymi, Moskwa zażądała od NATO wycofania się z obietnicy złożonej w 2008 roku, że pewnego dnia Ukraina zostanie członkiem sojuszu. Świat czeka na to, co zrobi Trump, który obiecał szybko zakończyć wojnę Moskwy z Kijowem.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Jestem zdziwiony ruchami Donalda Trumpa i nie rozumiem jego zachowania względem Rosji. Wydaje mi się, że jego słowa o Wołodymyrze Zełenskim są następstwem tego, co jego administracja wcześniej robiła w stosunku do Rosji - podkreśla w rozmowie z o2.pl Mateusz Lachowski, korespondent wojenny, który przebywa w Ukrainie.
I przyznaje, że pozytywne gesty Amerykanów w stronę Moskwy w Kijowie nie są odbierane pozytywnie. Ukraińcy walczą, a ludzie Trumpa rozmawiają z Rosją, jakby nie była agresorem i nie uderzyła pierwsza na sąsiada 24 lutego 2022 roku.
Jak mówi dziennikarz, "to nie wygląda jak negocjacje pokojowe, tylko jak targ". Europa i cały powinny dowiedzieć się, co Donald Trump chce uzyskać, prowadząc taką politykę wobec walczącej z agresorem Ukrainy. A ta od trzech lat powstrzymuje przeważające siły wroga. Władimir Putin wydał armii rozkaz uderzenia na Ukrainę 24 lutego 2022 roku.
Na pewno Europa jest spanikowana tym, co robi Trump. Prezydent USA chce, aby Rosja wróciła do G8 i przestała być izolowana. Chciałbym wiedzieć, dlaczego zbrodniczy reżim, który rządzi w Rosji, jest akceptowany w USA i rozmawia się z nim jak z każdym innym państwem. Pewnie dowiemy się tego za jakiś czas - mówi nasz rozmówca.
Bitwa o surowce USA i Ukrainy
Administracja Donalda Trumpa liczy, że 50 proc. przychodów z potencjalnego wydobycia ukraińskich metali ziem rzadkich trafi na konto Stanów Zjednoczonych. To ma być jeden z warunków pokoju w wojnie rozpętanej przez Rosję.
Prezydent Ukrainy na razie odrzuca tę propozycję, twierdząc, że nie zabezpiecza długofalowych interesów jego kraju, chociaż Biały Dom jest przekonany, że wkrótce dojdzie do porozumienia.
Moim zdaniem to nie jest kwestia osobistych niesnasek. Na początku Donald Trump chciał rozmawiać z prezydentem Wołodymyrem Zełenskim. Panowie spotkali się jeszcze w trakcie kampanii wyborczej w USA. Wydaje mi się, że Trumpa rozsierdziło to, że prezydent Ukrainy nie podpisał umowy surowcowej - ocenia Lachowski.
Administracja Trumpa obcina koszty i stara się zdobyć jak najwięcej finansów. Od tego jest m.in. Elon Musk, aby szukać oszczędności w budżecie i administracji. Ukraińcy nie posłuchali Trumpa w kwestii surowców. Chcieli się dogadać, ale liczyli też na gwarancje bezpieczeństwa, których zabrakło.
Jeżeli na stole jest umowa, według której Ukraina nic nie dostaje za zrzeczenie się miliardów dolarów, bo tyle są warte jej surowce, to nic dziwnego, że prezydent Zełenski powiedział "nie" - tłumaczy Lachowski.
Donald Trump chciał zademonstrować, kto tu rządzi. To pokazuje, jakie spojrzenie na partnerów ma prezydent USA. Mam nadzieję, że tak nie będzie w przypadku Polski. Wydawało nam się, że Stany Zjednoczone reprezentują wartości podobne do krajów Zachodu. Tak się jednak nie dzieje - dodaje korespondent Telewizji Polskiej w Ukrainie.
W poniedziałek 24 lutego "obchodzimy" trzecią rocznicę napaści Rosji na Ukrainę. Wielu ekspertów podkreśla, że od początku wojny cały świat wspierał naszych wschodnich sąsiadów, jednak z takim stwierdzeniem nie zgadza się Lachowski.
Uważam, że cały świat od początku nie wspierał Ukrainy. Przyjechałem tutaj 24 lutego 2022 roku i mam w głowie takie wspomnienie, że świat patrzył, nie dowierzał, ale nie pomagał. Ukraina była zdana tylko na siebie i swój sprzęt. Wszystko zmieniło się w maju. Pierwsza poważna pomoc zaczęła docierać właśnie z Polski i możemy być dumni, że tak zareagowaliśmy - podkreśla nasz dziennikarz.
Jak dodaje Lachowski, jeżeli nie zdarzy się nic wyjątkowego, to Ukraina nie odzyska utraconych ziem. Walka na froncie jest niezwykle wyrównana. Trzeba mieć olbrzymią przewagę, albo ponieść duże straty, aby zdobywać teren. I tak właśnie działają Rosjanie.
Ukrainy obecnie na to nie stać. Teoretycznie Rosja może sobie na to pozwolić, ale płaci za to olbrzymią cenię. Podczas ostatniej ofensywy w Donbasie stracili tysiące żołnierzy - tłumaczy korespondent wojenny.
Ukraina musiałaby stworzyć kilkanaście nowych brygad, dostać wiele nowego sprzętu, aby odmienić losy wojny. - Społeczeństwo w Ukrainie jest niezwykle zmęczone wojną i to czuje się choćby w Kijowie. Na tę chwilę nie widzę szans, aby Ukraina odzyskała swoje utracone tereny - analizuje Lachowski.
Oprócz tego widać, że Ukraińcy umieją walczyć i Rosjanie w najbliższym czasie nie będą w stanie przełamać frontu i zdobyć kolejnego obszaru. Ich ofensywa wyhamowała. Armia Władimira Putina nie zajęła całego Donbasu i uważam, że jest to duży sukces Ukrainy - kończy nasz rozmówca.
Rozmawiał: Jakub Artych, dziennikarz o2.pl
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.