Rola Turcji na arenie międzynarodowej nabrała znaczenia. W trakcie wojny w Ukrainie prezydent Erdogan wyrósł na mediatora pomiędzy Zachodem a Rosją. Niedawno, 19 lipca, spotkał się z Władimirem Putinem, któremu – co skrzętnie odnotowały wszystkie światowe media – kazał na siebie czekać przed kamerami. Osamotniony prezydent Rosji mógł tylko stać i nerwowo wodzić wzrokiem, oczekując na przyjście Erdogana.
Operacja "Claw-Lock". Turcja bombarduje Irak
Już dzień po tym spotkaniu bomby i rakiety spadły na ośrodek turystyczny w Parakh w północnym Iraku. Zginęło dziewięć osób, w tym dwoje dzieci. Turcja od wszystkiego się odcięła, stwierdzając, że "tego typu ataki" przeprowadzają "organizacje terrorystyczne". Irackie władze nie mają jednak wątpliwości, że za atakiem stało tureckie wojsko, a premier Mustafa al-Kazimi podkreślił, że Irak ma w tej sytuacji "prawo do odwetu".
Turcja bombarduje cele w północnej części Iraku od 17 kwietnia. Tego dnia ogłoszono rozpoczęcie operacji "Claw-Lock", która jest wymierzona w Partię Pracujących Kurdystanu (PKK). To ruch separatystyczny tureckich Kurdów, uznawany za organizację terrorystyczną przez wiele międzynarodowych instytucji i krajów, na czele ze Stanami Zjednoczonymi.
To właśnie PKK było kością niezgody w maju br., kiedy Szwecja i Finlandia potwierdziły, że chcą przystąpić do NATO. Turcja zagroziła, że sprzeciwi się akcesji tych państw, jeśli dalej będą stanowić schronienie dla terrorystów z PKK. Ostatecznie strony doszły do porozumienia, a pod koniec czerwca Erdogan ogłosił, że Szwecja obiecała ekstradycję "73 terrorystów" poszukiwanych przez Turcję.
Operacja "Claw-Lock" trwa od kwietnia, ale wojna Turcji z PKK zaczęła się 44 lata temu, w 1978 roku. Poza tym Turcja wciąż ma zakusy na operację w północnej Syrii. Jest też Grecja. Na początku lipca duże wzburzenie wywołał Devlet Bahceli, lider skrajnie prawicowej tureckiej Partii Narodowego Działania, która jest w koalicji z erdoganowską Partią Sprawiedliwości i Rozwoju. Bahceli zaprezentował mapę Turcji, na której w skład tego kraju wchodzą Kreta oraz kilka innych greckich wysepek na Morzu Egejskim.
Aneksja na stulecie? Erdogan przywołuje traktat w Lozannie
Złość Greków na tak jawnie prowokacyjny gest była oczywista. Oliwy do ognia dolał 24 lipca prezydent Erdogan, który stwierdził, że Grecja narusza gwarantowane przez traktat w Lozannie prawa tureckiej mniejszości żyjącej w tym kraju. Poszło m.in. o zamknięcie tureckich szkół w Grecji.
Słowa Erdogana padły w 99. rocznicę podpisania traktatu w Lozannie. To porozumienie – zawarte pomiędzy Wielką Brytanią, Francją, Włochami, Japonią, Rumunią, Królestwem SHS, Bułgarią, Grecją i Turcją – które ufundowało istnienie nowej Republiki Tureckiej.
Traktat ten zajmuje ważne miejsce w oficjalnej koncepcji proklamowania Republiki Tureckiej, powstałej pod przewodnictwem Mustafy Kemala Atatürka. Wtedy postrzegano ją jako znaczące zwycięstwo dyplomatyczne kemalistów. Jednak w ostatnich latach w Turcji pojawiły się głosy krytyki pod jej adresem, także ze strony prezydenta Erdogana – mówi w rozmowie z o2.pl prof. Ruben Safrastyan, turkolog z Uniwersytetu w Erywaniu.
Krytycy uważają, że w związku z podpisaniem tego traktatu Turcja poniosła straty terytorialne. W szczególności wyspy na Morzu Egejskim przeszły do Grecji. Z powodu tych wysp stosunki między Grecją a Turcją poważnie się pogorszyły – dodaje.
Ten sam traktat przywoływał w kwietniu były premier Iraku Nuri al-Maliki, wyrażając obawy, że Turcja spróbuje zaanektować część irackiego Kurdystanu. – Turcja zapowiadała, że w 2023 roku obszary Turcji, z których ją okradziono, zostaną odzyskane. W tym Mosul. Traktat wygasa w 2023 roku i o to właśnie im chodzi – mówił al-Maliki.
W jednym się na pewno pomylił – traktat nie wygasa, bo nie ma terminu ważności. I Irak, na który spadają tureckie bomby, i Grecja bacznie jednak przyglądają się poczynaniom Turcji. W oczy rządzącego krajem od 20 lat – najpierw od 2003 r. jako premier, a od 2014 r. jako prezydent – Erdogana realnie zagląda widmo utraty władzy. Czy populistyczny, mający imperialne ambicje prezydent zechce ratować swoje słabnące notowania w kraju, dokonując np. spektakularnej aneksji terytorialnej Grecji lub Iraku?
Nie widzę szans, by Turcja szukała możliwości zmian swoich granic, aby te sondaże poprawić. Choć taka narracja oczywiście będzie, szczególnie wobec greckich wysp, położonych blisko tureckiego terytorium. Turcja ma dziś zbyt wiele innych problemów, by teraz rozszerzać swoje granice. Nawet nie chodzi zresztą o same wyspy, a o poszukiwanie złóż podmorskich. Nie spodziewam się przesuwania granic. Turcji chodzi raczej o zwyczajowe poszukiwanie zewnętrznego wroga – mówi o2.pl, Karolina Wanda Olszowska, historyczka i turkolożka z Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Także prof. Safrastyan przekonuje, że do tego nie dojdzie. I dodaje, że za sprawę mediacji USA Turcja i Grecja zapewne unikną konfliktów zbrojnych. I choć Turcja w ostatnich latach dokonała pewnego zwrotu w relacjach z krajami autorytarnymi, jak Iran i Rosja, to w jego ocenie jest to "sojusz taktyczny", a Ankara pozostanie strategicznie wierna swoim zobowiązaniom wobec NATO.
Erdogan gra o władzę
Podobnie patrzy na sprawę turkolog dr Karol Wasilewski. Były analityk ds. Turcji w Polskim Instytucie Spraw Międzynarodowych, gdzie kierował również programem Bliski Wschód i Afryka. Zaznacza, że dziś Erdogan próbuje utrzymać się przy władzy i wykorzystuje do tego politykę zagraniczną. A robi to, by pokazać elektoratowi, że jest jedyną osobą potrafiącą zadbać o interesy Turcji w trudnej sytuacji międzynarodowej i że potrafi grać w najwyższej lidze politycznej, umiejętnie balansując między Zachodem a Rosją.
Turcję do Zachodu – a zwłaszcza USA – ciągnie już od jakiegoś czasu. Za prezydentury Donalda Trumpa Erdogan był postacią ważną zarówno dla Waszyngtonu, jak i dla Moskwy, choć nie obyło się bez zgrzytów. Gdy jesienią 2019 r. USA zaczęły wycofywać swoje wojska z Syrii, Erdogan momentalnie ruszył z ofensywą przeciwko Kurdom. Trump napisał wtedy list do tureckiego prezydenta. Ten jednak po przeczytaniu… wyrzucił go do kosza. Mimo to relacje obu krajów były przynajmniej poprawne, głównie ze względu na położenie Turcji, strzegącej południowej flanki NATO. Ale w czasach rządów Joe Bidena sytuacja nieco się zmieniała.
Biden niekoniecznie godzi się na liderską postawę Erdogana. Niechętnie z nim rozmawia. Nie zanosi się na wizytę prezydenta USA w Turcji, Erdogan także nie wybiera się do Waszyngtonu – mówi dr Wasilewski.
Jeśli zatem dojdzie do jakichś ruchów zbrojnych ze strony Turcji, to będą one ograniczone raczej do najbliższej okolicy. Głównym problemem Erdogana pozostaje nierozwiązana sprawa Kurdystanu i kurdyjskiej mniejszości. A także imigrantów z Syrii.
Jak przekonuje Karolina Olszowska, Erdoganowi najbardziej zależy obecnie na osłabieniu Partii Pracujących Kurdystanu oraz na poszerzeniu strefy buforowej (ma mieć 30 km szerokości i 480 km długości, a mają do niej trafić syryjscy uchodźcy), w której mają zostać wybudowane szkoły i osiedla mieszkalne, gdzie ma zostać przesiedlona część uchodźców z Syrii. A do tego Turcja potrzebuje działań wojennych. Prof. Safrastyan dodaje zaś, że Ankara łakomie spogląda na strategicznie ważne złoża ropy, położne właśnie w północnym Iraku.
Wszystko to jest jednak podporządkowane polityce wewnętrznej. W kraju szaleje gigantyczna (oficjalnie 80 proc., a nieoficjalnie – 160 lub nawet 200 proc., jak mówi Olszowska) inflacja, co jeszcze wzmacnia i tak silne nastroje antyuchodźcze. Uchodźców oskarża się, że pogłębili kryzys gospodarczy i zwiększa się przez nich bezrobocie. Około 80-90 proc. ankietowanych wyborców trzech głównych opozycyjnych partii tureckich wskazuje, że powinni oni wrócić do Syrii. A celem do tego ma być właśnie ofensywa na Syrię. Żeby ją przeprowadzić, Turcja musi mieć jednak zielone światło od największych graczy, w tym Rosji.
Strachy (trochę) na lachy
Dr Wasilewski mówi o2.pl, że dziś więcej jest dziś w polityce tureckiej propagandy niż mocy sprawczej.
Chwalimy Turcję za udział i jej rolę porozumieniu zbożowym Rosji i Ukrainy. Słusznie, ale z jednym zastrzeżeniem: to porozumienie musi się jeszcze utrzymać. Turcja twierdzi, że ma elementy pozwalające jej wywrzeć taki nacisk na Rosję, by porozumienie zostało utrzymane. Gorzej, że coś przeciwnego twierdzi większość analityków. Ale Turcy myślą – głównie ze względu na swoje położenie – że są w stanie boksować o dwie kategorie wagowe wyżej niż w rzeczywistości. Dotyczy to zarówno Erdogana i tureckich elit, jak i tureckiego społeczeństwa. Z tego powodu Erdogan zachowuje się w polityce zagranicznej jak rozgrywający. Nawet szczyt NATO został trochę tak wyreżyserowany, by to Erdogan mógł się nam pokazać jako ten, który dał zgodę na rozszerzenie NATO o Szwecję i Finlandię – mówi dr Wasilewski.
Wniosek? Erdogana nie można przeceniać – ale też nie można go nie doceniać. To zręczny gracz, który sprawnie porusza się między Wschodem i Zachodem, skutecznie uwodząc od dwóch dekad własne społeczeństwo.
Niektórzy nazywają go imperialistą – z tym że współczesny imperializm często nie skupia się na rewizji granic czy podbojach terytorialnych, a na narzuceniu swojej wizji i narracji politycznym partnerom. Do tego można dodać poczucie wyższości. I to Erdogan także prezentował. Wystarczy przypomnieć sobie jego wypowiedzi pod adresem premiera Iraku, w których stwierdzał, że ten nie jest dla niego równorzędnym partnerem. Innym elementem pokazującym szerokie tureckie myślenie, wychodzące poza granice państwa, są tzw. "przemówienia balkonowe", wygłaszane przez niego po wyborach. Od 2014 r. one są adresowane nie tylko do Turcji i Turków. Erdogan mówi, że jego zwycięstwo jest zwycięstwem np. Bośni czy Kosowa.
"Wyskoczyć ponad poziom głowy"
Cała ta skomplikowana układanka ma jeden cel, tłumaczy prof. Safrastyan. Mówi, że Erdogan chce, aby obywatele jego kraju postrzegali Turcję jako mocarstwo cieszące się należnym autorytetem i mające duży wpływ na procesy geopolityczne.
To ma być "Nowa Turcja", Turcja Erdogana. Nad stworzeniem koncepcji "Nowej Turcji" pracuje jeden z wiodących ośrodków naukowych kraju, Centrum Analiz Strategicznych "Nowa Turcja'". Aby jednak spróbować zrealizować swoje marzenie, Erdogan musi wygrać wybory prezydenckie i parlamentarne, co przy gwałtownie pogarszającej się sytuacji społecznej mieszkańców kraju wydaje się być problematyczne – przekonuje Ormianin.
I dodaje, że w jego ocenie Turcja nie ma potencjału do bycia takim mocarstwem. Przekonuje, że to kraj na średnim poziomie, który gra w nie swojej lidze. Lub też kraj, jak podsumowuje ormiański historyk, który próbuje "wyskoczyć ponad poziom swojej głowy".
Łukasz Maziewski, dziennikarz o2.pl