Nie byłoby wojny w Ukrainie i dwóch lat ciężkich walk, gdyby nie 2014 rok i wojna hybrydowa, jaką Rosjanie wypowiedzieli swoim sąsiadom. To wtedy pojawiły się w Ługańsku, Doniecku oraz na Krymie tzw. "zielone ludziki", które pomogły w utworzeniu samozwańczych republik ludowych i oderwaniu ich na lata od Ukrainy.
Oficjalnie nie było tam rosyjskiej armii, a ludowe milicje, które powstały przeciw władzom w Kijowie, by zjednoczyć się z Rosją. Ale tak naprawdę operację zbrojną prowadzili w Donbasie żołnierze regularnych jednostek, którym nakazano udawanie powstańców i separatystów. Jak się okazuje, dziś w Rosji nikt o nich nie chce pamiętać.
A weterani żyją w fatalnych warunkach, bez wsparcia państwa i należnych honorów.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Idąc śladem wielu grup społecznych w Rosji - żon żołnierzy walczących w Ukrainie, emerytów, młodzieży czy nawet więźniów - weterani walk w Donbasie zdecydowali się nagrać apel do Władimira Putina. W marcu odbędą się w kraju wybory prezydenckie, więc kiedy coś utargować od władzy, jeśli nie teraz? Weterani skarżą się na swój ciężki los.
Wielu z nich odniosło ciężkie rany w walkach o utrzymanie Ługańskiej Republiki Ludowej, nie mogą jednak liczyć na leczenie i rehabilitację na koszt państwa. Do tego dostają raptem 80 dolarów emerytury miesięcznie, co jest stawką głodową. Federacja Rosyjska w ogóle o nich nie dba, bo oficjalnie "nikt ich do Ukrainy nie wysłał".
Sęk w tym, że takich nędzarzy walczących przed laty dla Rosji jest aż 617 tysięcy. Co zrobi z nimi Władimir Putin? Tego nie wie nikt, ale desperacja weteranów jest wielka.
Być może widzą, że rodziny i bliscy zabitych w Ukrainie żołnierzy dostają odszkodowania i prezenty (samochody, lodówki, pralki), a może wiedzą, że jeśli się nie upomną, to nic dla nich nie zostanie, a prezydent szybko zapomni. Tak jak to ma miejsce od lat, tak jak dzieje się to z obecnie walczącymi, którzy dostają ułamek obiecanych przez władze nagród.
Tak czy siak, materiał weteranów z Donbasu to kolejny dowód na to, że to Rosja zaatakowała Ukrainę dekadę temu, choć po dziś dzień udaje, że tak się nie stało. Weterani są wściekli, bo żyją na granicy nędzy, nikt o nich nie pamięta i nikt ich nie wspiera. Mogli jednak nie pchać się na wojnę, tylko zostać w swoich domach.
Wówczas, w 2014 roku i później, służba na froncie była dobrowolna i nikt nie zmuszał Rosjan - jak to ma miejsce dziś - by walczyli w Ukrainie. Ale oni i tak pojechali do Ługańska, Doniecka i na Krym, gdzie toczyły się przez lata krwawe walki. Już sama liczba weteranów dobrze obrazuje, z czym od tego czasu musi mierzyć się Ukraina.