- Ostatni raz rozmawiałam z rodzicami w czwartek - mówiła WP w niedzielę rano Agnieszka Błażowska, córka żeglarzy. - Zadzwoniła mama. Była przerażona, zdążyła wypowiedzieć moje imię, prosiła o pomoc, mówiła, że coś jest nie tak i łączność się urwała - opowiadała.
Para - pan Stanisław i jego żona Elżbieta - wypłynęła w maju. Początkowo zamierzali tylko przepłynąć Atlantyk. Gdyby wszystko się powiodło, chcieli ruszyć w dalszy rejs. Dookoła świata.
- Mój ojciec jest kapitanem, doświadczonym żeglarzem, wiedział, na co się pisze. Mama od lat mu towarzyszy - opowiadała WP pani Agnieszka.
Rodzice pani Agnieszki cały czas utrzymywali kontakt z rodziną. Mieli na pokładzie telefon satelitarny, z którego zawsze dzwonił jej ojciec.
2 listopada para wypłynęła z Wysp Kanaryjskich. Według planu powinni dopłynąć do Barbados w piątek, najdalej w sobotę. Niestety, po drodze zaginęli, około 450 mil na wschód od Barbados.
W piątek rodzina postanowiła zwrócić się o pomoc do Ministerstwa Spraw Zagranicznych, które przekierowało bliskich bezpośrednio do konsula w Wenezueli. Rodzina zaalarmowała także brytyjskie słuzby, który miały podjąć akcję, ale po kilku godzinach przekazały sprawę służbom francuskim.
- Przed chwilą odebrałam telefon od polskiego konsula w Paryżu. Poinformował mnie, że o godz. 8 rano miejscowego czasu, z Martyniki, gdzie stacjonują francuscy żołnierze, wystartuje samolot, który będzie poszukiwał moich rodziców. Udało im się namierzyć dokładne miejsce ostatniego logowania ich telefonu - opowiadała WP pani Agnieszka.
Dodaje, że jest bardzo wdzięczna polskim służbom dyplomatycznym za pomoc. Dziękuje także dziesiątkom ludzi, którzy ruszyli na poszukiwania jej rodziców. - Mój kolega mieszka na Karaibach. Zaalarmował swoich znajomych, wiem, że jachtu moich rodziców szuka wiele prywatnych jednostek, które są w tej chwili w tamtym rejonie - dodaje.
Agnieszka Błażowska była wciąż dobrej myśli. - Mam nadzieję, że to tylko jakaś awaria - mówiła WP.
Kapitan wypadł za burtę już we wtorek
Po południu siostra pani Agnieszki - Hanna poinformowała TVN24, że matce udało się do niej dodzwonić. - Była bardzo roztrzęsiona. Powiedziała tylko, że ojca nie ma na pokładzie. Odczytała pozycję GPS, ale nie potrafiła wskazać minut geograficznych - powiedziała TVN24.pl.
Informacje o położeniu jachtu zostały przekazane służbom, także francuskim. Prawdopodobnie ratownicy już kierują się we wskazanym kierunku.
Z uzyskanych przez córki informacji wynika, że 74-letni Stanisław Dąbrowny wypadł za burtę już we wtorek. Prosił żonę, by zawróciła jacht. Ta próbowała to zrobić, ale nie udało jej się podjąć męża na pokład. Rzuciła mu koło ratunkowe. Nie ma jednak pewności, że mężczyzna je złapał.
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.