Skutki powodzi na Dolnym Śląsku są nadal ogromne. Wiele miejscowości wygląda jak w filmie katastroficznym. Przed mieszkańcami południa Polski bardzo trudna zima. Część osób nadal nie ma dachu nad głową. Prace remontowe postępują powoli. Brakuje m.in. rąk do pracy.
W niektórych domach nadal trwają jeszcze działania rozbiórkowe. Zdejmowane są gnijące podłogi, ściągany jest zawilgocony tynk. Bez tego nie ma mowy o dalszych działaniach.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Niestety robota idzie mozolnie, nie ma ludzi, nie ma rąk do pracy. Sami wszystko robimy, jest kolega z pracy. Wpadnie ekipa przygotowawcza do zasypywania najpierw podłogi, później wyrównywania. Zobaczymy co dalej, bo przed nami przecież zima - mówi w rozmowie z "Super Expressem" Mariusz Lubczyński.
Mężczyzna mieszka wraz z rodziną w Lądku-Zdroju. Przed powodzią uciekł w ostatniej chwili. Aktualnie Lubczyńscy nie mają dachu nad głową. Przebywają w małym pokoju w pobliskim hostelu. Obawiają się zimy i tego, jak ich uszkodzony dom przetrwa ewentualny mróz. Ciężko im myśleć o świętach.
Powodzianin wspomina walkę z żywiołem. "Chciało mi się płakać"
Zimy obawia się też Mariusz Kret z Trzebieszowic. Gdy mężczyzna dowiedział się o powodzi, był za granicą. Jak tylko zauważył niebezpieczeństwo, przyjechał do Polski. Gdy dotarł na miejsce, jego gospodarstwo i dom było już pod wodą.
Mężczyzna do dziś wspomina widok, który zobaczył, gdy woda opadła. Maszyny rolnicze pokryte były mułem, a część budynków po prostu runęła.
Chciało mi się płakać - mówi w rozmowie z "Super Expressem" dodając, że "bardzo pomogli mu m.in. żołnierze WOT".
Kret mieszka sam na piętrze domu, pilnując prac remontowych i dobytku. Jego żona i syn mieszkają osobno, u teściów. Pierwszy raz nie będzie miał choinki w domu. O świętach nie myśli.
Przeżyłem powodzie w 1979 roku, 1997, 2010, ale ta była najgorsza Jeszcze dużo czasu minie, zanim powiemy, że wszystko wróciło do normy. Boimy się, że nie przetrwamy zimy, jest bardzo ciężko - dodaje Mariusz Kret w rozmowie z "SE".