Decyzja o wymordowaniu znajdujących się w sowieckiej niewoli polskich jeńców zapadła 5 marca 1940 roku. Trzy dni wcześniej Ławrientij Beria przesłał Józefowi Stalinowi wniosek, w którym postulował właśnie takie "rozwiązanie" kwestii tysięcy będących pod nadzorem NKWD Polaków.
Przygotowania do całej "operacji" trwały niemal miesiąc. Pierwsze niczego nieświadome ofiary z obozu w Kozielsku wyruszyły na miejsce kaźni 2 kwietnia 1940 roku.
Katyń. Nad dołami śmierci a może w willi NKWD?
Na chwilę obecną nie znamy dokładnego przebiegu egzekucji w Lesie Katyńskim. Nie dysponujemy bowiem żadnymi relacjami naocznych świadków. Dzięki zapiskom znalezionym przy pomordowanych oraz zeznaniom nielicznych jeńców Kozielska, którzy przeżyli wojnę, wiemy tylko że ofiary transportowano pociągami do stacji Gniazdowo.
Następnie samochodami, które nazywano czarnymi krukami dowożono ich na miejsce rozstrzelania. Nadal jednak nie udało się rozstrzygnąć czy oficerów mordowano bezpośrednio nad dołami śmierci czy może w piwnicach willi NKWD.
Strzelali w tył głowy albo skroń
Znany jest za to koniec tych więźniów z Kozielska (na przykład kapelanów), których uśmiercono w smoleńskim więzieniu. Thomas Urban w książce Katyń. Zbrodnia i walka propagandowa wielkich mocarstw przytacza między innymi zeznania Piotra Klimowa, byłego strażnika zakładu karnego NKWD.
Na początku lat 90. podczas śledztwa prowadzonego w sprawie mordu na polskich oficerach emerytowany funkcjonariusz radzieckich tajnych służb tak przedstawił to, co wydarzyło się tam w kwietniu 1940 roku:
W maleńkiej piwnicy był właz kanalizacyjny. Przyprowadzali ofiarę, otwierali pokrywę włazu, kładli głowę na skraju włazu i strzelali w tył głowy albo w skroń (jak kto chciał) (…).
Strzelali prawie codziennie wieczorem i wywozili w Kozie Góry, a wracali mniej więcej po drugiej w nocy". Zabitych w piwnicy układali w grobach masowych równiutko, twarzą do ziemi, natomiast pozostali w dole pozostawali tak, jak spadli.
Mordowaniem polskich oficerów w Smoleńsku kierował komendant więzienia porucznik Iwan Stelmach. Jak podkreśla w swojej książce Thomas Urban czerwony kat miał duże doświadczenie w zabijaniu bezbronnych ofiar:
(…) pracował w tajnej policji już od przejęcia władzy przez bolszewików i brał udział niezliczonych egzekucjach. Według akt w latach 1928–1939 w okręgu Smoleńsk rozstrzelano z udziałem Stelmacha 7931 "wrogów ludu".
Mord w Charkowie
Jeżeli chodzi o ostatnie chwile więźniów ze Starobielska, to obszerne zaznania w tej sprawie złożył Mitrofan Syromiatnikow. W 1940 roku był dozorcą w charkowskim więzieniu przy ulicy Dzierżyńskiego 13, gdzie rozstrzeliwano Polaków.
Po latach tłumaczył, że chcąc uśpić czujność przyszłych ofiar polecano im oddać bagaże oraz rosyjskie pieniądze, wydając jednocześnie pokwitowanie. Oficerom zabierano również płaszcze oraz pas główny. Następnie umieszczano ich w celach, w których przebywali od kilku godzin do nawet dwóch dni.
Po tym czasie niczego nie niespodziewających się nieszczęśników prowadzono ze skrępowanymi rękoma do mieszczącej się w innym budynku piwnicy, gdzie jak relacjonował Syromiatnikow:
(…) ja stoję w drzwiach. Otwieram drzwi: Można? Stamtąd – wchoditie. Za stołem siedzi prokurator, a obok komendant. Pyta: nazwisko, imię ojca, rok urodzenia. Mówi: – możecie iść. Wtedy od razu «puk» i «poszedł». A komendant wołał «ałło» – co znaczyło: zabierać. Więc zabierałem. Głowy trzeba było czymkolwiek zawijać, żeby nie krwawiły.
W kark polskim oficerom z nagana strzelał starszy porucznik bezpieczeństwa publicznego Timofiej Kuprij. Jak podkreślał Andrzej Przewoźnik w książce Katyń. Zbrodnia, prawda, pamięć: "»Zaletą« takich egzekucji była trudna wykrywalność – czaszka pozostawała nienaruszona – oraz mniejsze krwawienie po śmierci".
Ciała ofiar bezpośrednio po mordzie były trzymane w podziemiach więzienia, a następnie wywożone do zawczasu przygotowanych masowych mogił w Piatichatkach na przedmieściach Charkowa. Po latach Syromiatnikow stwierdził, że enkawudziści pracowali "jak taśmociąg".
Błochin morduje w Kalininie
O tym jak przebiegały egzekucje Polaków z Ostaszkowa wiemy z kolei dzięki relacji Dmitrija Tokariewa. Wiosną 1940 roku, w randze majora pełnił on funkcję szefa NKWD w okręgu Kalinin. Właśnie w piwnicach tamtejszego więzienia NKWD uśmiercano naszych rodaków.
Sam Tokariew solennie zapewniał, że osobiście nie brał udziału w egzekucjach. Zajmował się rzekomo jedynie doprowadzaniem na nie Polaków, a następnie zabieraniem ich zwłok. Mordowali przybyli z Moskwy kaci, z osławionym Wasilijem Błochinem na czele.
Ten pozbawiony jakichkolwiek ludzkich uczuć zbrodniarz od dziesięciu lat kierował oddziałem egzekucyjnym. To właśnie jego ludzie mieli na sumieniu między innymi marszałka Michaiła Tuchaczewskiego czy znanego pisarza Izaaka Babla.
Tokariew po latach tak opisywał, jak Błochin przygotowywał się do krwawego zadania:
(…) włożył swoją odzież specjalną: brązową skórzaną czapkę, długi skórzany brązowy fartuch, skórzane brązowe rękawice z mankietami powyżej łokci. Na mnie wywarło to ogromne wrażenie – zobaczyłem kata!
Sam proces uśmiercania wyglądał bardzo podobnie jak w Charkowie. Skrępowani jeńcy byli prowadzeni do tak zwanego czerwonego pokoju, gdzie ustalano ich personalia. Następnie wyprowadzano ich od celi śmierci, "gdzie za drzwiami stał Błochin i od razu naciskał spust". On jednak wolał strzelać w potylicę, a nie kark.
Początkowo zamierzano uśmiercać blisko 350 więźniów w czasie jednej nocy. Okazało się to jednak niewykonalne, w związku z czym "normę" zmniejszono do 250 ofiar. Ciała pomordowanych następnie transportowano pociągami do oddalonego o 180 kilometrów Ostaszkowa.
Egzekucje ciągnęły się przez ponad miesiąc, a po ich zakończeniu Błochin urządził huczny bankiet, na który zaprosił – jak podkreśla w swojej książce Katyń. Zbrodnia i walka propagandowa wielkich mocarstw Thomas Urban – nawet "kobiety wykonujące prace biurowe".
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.