W czwartek na ulice Bangkoku wyszedł wielotysięczny tłum. Mimo wprowadzonego tego dnia zakazu organizacji zgromadzeń, obywatele Tajlandii protestowali przeciwko premierowi Prayuthowi Chan-ocha. Szef rządu nie myśli jednak o rezygnacji.
Czytaj także: Tajlandia. Ciała 5 słoni odnalezione w wodospadzie
Protesty w Tajlandii. Domagają się dymisji szefa rządu
Nie ustąpię. Rząd musi stosować dekret o stanie wyjątkowym. Musimy to robić, bo sytuacja stała się gwałtowna – zadeklarował Prayuth po nadzwyczajnym posiedzeniu gabinetu.
Protesty przeciwko Prayuthowi trwają od trzech miesięcy. Czwartkowa demonstracja była dotychczas jedną z największych. Główną rolę wśród protestujących odgrywają studenci.
Prayuth Chan-ocha był wcześniej generałem tajskiego wojska. Doszedł do władzy w wyniku zamachu stanu w 2014 roku. Demonstranci oskarżają Prayutha o sfałszowanie wyborów w 2019 roku oraz domagają się zmiany konstytucji i reformy monarchii.
Czytaj także: Tajlandia. Tajemnicza śmierć modelki
Premier Tajlandii nie zamierza ustąpić. "Poczekajcie, to zobaczycie"
Prayuth Chan-ocha ostrzegł, że demonstranci łamiący zakaz zgromadzeń zostaną ukarani. Policja zatrzymała jak dotąd 51 osób, jak podaje agencja AP.
Poczekajcie, to zobaczycie. Jeśli zrobicie coś złego, użyjemy prawa – oświadczył premier Tajlandii, cytowany przez TVN24.
W piątek tajska prokuratura postawiła zarzuty dwóm demonstrantom. Kilka dni wcześniej krzyczeli oni z dezaprobatą podczas przejazdu kolumny pojazdów z królową Suthidą. Aresztowani mężczyźni usłyszeli zarzuty dotyczące użycia przemocy wobec monarchini.
Otwarte gesty zniewagi przeciwko przedstawicielom monarchii należą w Tajlandii do rzadkości i są surowo zabronione. Mężczyznom może grozić od 16 lat więzienia po dożywocie.
Mimo gróźb premiera oraz policyjnych blokad w centrum Bangkoku, w piątek mają odbyć się kolejne protesty.
Czytaj także: Tajlandia oszalała. Król pokazał oficjalną kochankę
Obejrzyj także: Rekiny u wybrzeży Tajlandii. Efekt zamkniętych plaż przez COVID-19