Pierwszy kiosk został otwarty w styczniu 1919 na peronie Dworca Głównego (Wiedeńskiego) w Warszawie, a pół roku później – już kilkadziesiąt. Były to nowatorskie jak na tamte czasy punkty handlowe w formie tzw. trafik, gdzie można było kupić papierosy, tytoń, prasę i drobne artykuły.
Polska sieć kiosków Ruchu zadziwiła po latach świat swoim rozmachem. W czasach PRL-u w całym kraju było już kilkadziesiąt tysięcy kiosków. To była jedna z największych sieci sprzedaży detalicznej na świecie. Nic dziwnego, że przez te wszystkie lata niepozorne budki z "mydłem i powidłem" na stałe wpisały się w krajobraz Polski. Były praktycznie wszędzie. Na jednej ulicy można było spotkać kilka czy nawet kilkanaście takich punktów. I żadne nie narzekały na brak klientów.
Czytaj też: Kultowe lata 90. Pamiętasz te przedmioty?
W kiosku było praktycznie wszystko. Był to też często "punkt kontaktowy" dla okolicznych mieszkańców – zwłaszcza tam, gdzie wszyscy się znali. Zdarzało się, że ktoś zostawiał klucz od mieszkania dla kuzyna, który miał się po niego zgłosić albo pocztową przesyłkę do odebrania.
Do kiosku przychodziło się też na "pogaduchy", plotki. Wiele osób zwierzało się pani z kiosku ze swoich kłopotów, ale była to też dobra okazja, żeby sobie po prostu porozmawiać.
Najwięcej klientów kupowało papierosy i gazety. To były podstawowe produkty, które najczęściej Polacy kupowali już w drodze do pracy o godz. 6 rano. Wtedy zaczynał się handel, a pod niektórymi kioskami ustawiała się już nawet kolejka. Bo jak tu pójść do pracy bez gazety i papierosów?
W latach 70. i 80. ub. w. było tyle gatunków papierosów, że przysłaniały one przednią szybę wystawową. Nie mieściły się na półkach. Najbardziej były popularne "Sporty", "Klubowe", "Radomskie", "Extra mocne", "Caro" czy "Carmeny". Z czasem pojawiły się tak znane marki jak "Camel", "Marlboro" czy "Dunhill". Te kupowano "od święta". Były drogie. W czasach kryzysu, kiedy papierosy i tytoń były trudne do zdobycia, sprzedawały się nawet te odrzucone z zakładów – na wagę. Źle sklejone, niepocięte, połamane. Nawet do nich ustawiała się długa kolejka palaczy.
Gazety, zwłaszcza kolorowe były przez wiele lat towarem deficytowym, bo w kraju brakowało papieru. Nie dotyczyło to oczywiście gazet, będących tubą propagandową ówczesnego rządu. Ale inne miały tak małe nakłady, że gazety były reglamentowane – na zapisy.
W każdym kiosku zakładano specjalne teczki z nazwiskiem klienta i tytułami gazet, które ktoś zamawiał. Chętnych na niektóre tytuły było jednak więcej niż danych egzemplarzy. Dużym powodzeniem cieszyły się zwłaszcza takie tytuły jak "Kobieta i Życie", "Przyjaciółka", "Przekrój", "Perspektywy", "Świat Młodych", "Rozrywka", "ITD", "Motor", a nawet dla dzieci – "Płomyczek", "Świerszczyk" czy "Płomyk". Nie brakowało chętnych, którzy namiętnie rozwiązywali krzyżówki. Tych jednak często brakowało dla wszystkich. Zdarzało się także, że kioskarka (w kioskach sprzedawały głównie kobiety) często z nudów rozwiązywała krzyżówki ołówkiem, potem ścierała i taki egzemplarz trafiał do sprzedaży.
Czytaj też: Szkoły w czasach PRL-u. Jasiu, marsz do kąta!
Przez pewien czas obowiązywała zasada, że przy kupnie np. "Sztandaru Młodych", trzeba było obowiązkowo kupić także "Trybunę Ludu". Taka forma sprzedaży wiązanej. Władzy chodziło zapewne o to, żeby partyjne gazety docierały do jak najszerszego grona czytelników.
Pod koniec lat 80. w całym kraju było tyle tytułów gazet, że kioski niemal pękały w szwach od ich nadmiaru. Gazety były wówczas jednak głównym źródłem informacji. O internecie nikt nawet wtedy nie myślał.
Dużym powodzeniem cieszyły się w kioskach także wszelkiego rodzaju loterie fantowe. Na szybie przylepiony był duży plakat z numerami losów. Po kupieniu losu każdy z wypiekami na twarzy sprawdzał, czy trafił mu się szczęśliwy numerek. Nagrody były często bardzo atrakcyjne. Można było wygrać m.in. samochody, motocykle, motorowery czy sprzęt AGD.
W latach 70. ub.w. w kioskach Ruchu pokazał się prawdziwy hit - komiksy o przygodach Hansa Klossa czy kapitana Żbika. Każdy nowy numer czytało się z wypiekami na twarzy. Podobnie jak przygody Tytusa, Romka i Atomka.
Dużym powodzeniem cieszyły się wśród dzieci także plastikowe modele samochodzików. Były zapakowane w estetyczne pudełeczka. Warto też wspomnieć o plastikowych żołnierzykach. Każdy chyba chłopak bawił się nimi. Wśród nich byli żołnierze polscy, niemieccy, nie brakowało Indian, rycerzy – także na koniach. Były także zabawki dla dziewczynek – lalki, pluszowe misie, maskotki.
W lecie można było kupić specjalne olejki do opalania w takich malutkich, jednorazowych torebeczkach z grubej folii oraz "tabletki z krzyżykiem". To był chyba wtedy najbardziej popularny i dostępny lek w Polsce. Po latach odkryto jak szkodliwe było to lekarstwo. Zresztą zostało wycofane ze sprzedaży.
Na kioskowych półkach znajdowały się też kosmetyki – popularne wówczas perfumy, wody kolońskie, duży wybór mydeł, szamponów, kremów. Do tego oczywiście żyletki, kremy do i po goleniu. Były też prezerwatywy oraz modne swego czasu kieszonkowe lusterka z fotografią z tyłu znanych wówczas aktorów czy aktorek. Do tego małe, poręczne grzebyki, które często mężczyźni nosili w tylnej kieszeni spodni. I oczywiście pasta do butów.
Dobrze sprzedawała się również chemia gospodarcza – proszki do prania, płukania, wybielacze, płyny do mycia naczyń itd.
Przez dziesięciolecia kioski Ruchu były dobrze zaopatrzone w widokówki, pocztówki, papeterię. Jeżeli ktoś chciał wysłać życzenia imieninowe lub zwykłą widokówkę, to nie musiał iść na pocztę. W kiosku były zarówno długopisy, jak i znaczki pocztowe. W miastach, gdzie funkcjonowała komunikacja miejska, bilety na autobus, tramwaj czy trolejbus kupowano właśnie w kioskach.
Kioskarze nie mieli lekkiej pracy. Brak sanitariatów, ogrzewania, ciasnota. W zimie trzeba było ogrzewać się elektrycznymi grzejnikami, farelkami, a w lecie z kolei była taka duchota, że otwierano drzwi na oścież.
Kioski, a w zasadzie towar w nich, były też łatwym łupem dla złodziei. Nic dziwnego, że wiele z nich wyglądało jak prawdziwe fortece – kraty w oknach, solidne, drewniane okiennice, kilka kłódek na drzwiach. Z czasem niektórzy instalowali nawet instalacje alarmowe.
Najbardziej podatne na włamania były kioski, które znajdowały się na odludziu. Zdarzało się, że jak złodzieje nie dali rady kłódce czy innym zabezpieczeniom, to wchodzili do środka przez zrobiony otwór w dachu lub tylnej ściance.
Po kioskach nie ma już praktycznie śladu. Ostatni został zamknięty 17 grudnia 2024 roku.
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.