O ukraińskich morskich bezzałogowcach świat usłyszał na poważnie 29 października. Tego dnia ujawniono, że fregata rakietowa "Admirał Makarow", będąca po zatopieniu krążownika "Moskwa" okrętem flagowym Floty Czarnomorskiej, została poważnie uszkodzona przez Ukraińców.
Prawdopodobnym narzędziem ataku był wodny pojazd bezzałogowy. Nazywane powszechnie - choć nie do końca poprawnie - dronami bezzałogowce swoją przydatność pokazywały w wielu konfliktach. W Iraku, Afganistanie i Syrii były wykorzystywane przez wszystkie strony konfliktu. Teraz jednak z powietrza "zeszły" do wody.
Aby zrozumieć, z czym mamy do czynienia, trzeba cofnąć się do przeszłości. Historia bezzałogowców wodnych i lądowych sięga bowiem bardzo zamierzchłych czasów. Jeśli chodzi o bezzałogowce wodne, można tu przywołać nawet wykorzystywane niemal od początków naszej ery brandery.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Od Tesli do Starlinka
Branderami określano jednostki pływające, wypełnione łatwopalnymi materiałami. Opuszczony przez załogę statek podpalano i puszczano z wiatrem lub prądem morskim przeciwko jednostkom przeciwnika. Choć niekierowany, spełniał swoje zdanie, siejąc zniszczenie.
Rozwój nauki i techniki przynosił coraz to nowe rozwiązania. W 1898 r. genialny wynalazca i naukowiec Nikola Tesla zaprezentował Teleautomaton - model sterowanej przy pomocy fal radiowych łodzi, którą można było w założeniu wykorzystywać jako zdalnie sterowaną torpedę.
W swojej pracy "Historia wykorzystania bezzałogowych statków powietrznych" dwoje młodych naukowców z Akademii Marynarki Wojennej, Jacek Chojnacki i Dominika Pasek, opisują rozwój takich technologii. Wspominają m.in. dokonania Ambrose’a Sperry’ego oraz Charles’a Ketteringa z początku XX wieku. Pierwszy z nich stworzył rozwiązania, które zajęły stałe miejsce w historii technologii i wojskowości: mechanicznego autopilota i żyrokompas. Kettering zaś pracował nad rozwiązaniami powietrznymi, które wykorzystywano potem w armii USA.
Druga wojna światowa i zimna wojna przyniosły duży rozwój technologii bezzałogowych. Pojawiło się zapotrzebowanie na rozwój wojsk zwiadowczych i rozpoznawczych, a to implikowało rozwój technologii. Przede wszystkim w domenie powietrznej. Nieco zaniedbane były za to bezzałogowce wodne. Dwudziesty pierwszy wiek i rosnące na powrót znaczenie działań morskich przyniosły odmianę tego trendu. Zarówno w sferze cywilnej, jak i wojskowej.
Prof. Tadeusz Szelangiewicz, szef Katedry Oceanotechniki i Budowy Okrętów Akademii Morskiej w Szczecinie, oceniał trzy lata temu, że rozwój ten jest nieunikniony. Przybywa także autonomicznych jednostek wojskowych. W przyszłym roku do służby w Marynarce Wojennej USA ma wejść "Mariner" - trzeci już autonomiczny okręt, wyposażony w zdolności bojowe.
Warto jednak zauważyć, że bezzałogowce, choć to technologia wciąż rozwijana, mogą być zagrożeniem morskim. We wtorek 15 listopada uzbrojony dron uderzył w tankowiec należący do firmy kontrolowanej przez obywatela Izraela. Do ataku doszło u wybrzeży Omanu na Bliskim Wschodzie. Nikt nie przyznał się do ataku, jednak o sprawstwo podejrzewany jest Iran.
Ukraina i bezzałogowce
Wróćmy jednak do bliższych nam rejonów. W ostatnich dniach października doszło do ukraińskiego ataku przy pomocy bezzałogowców wodnych. Informacje o nich są skąpe, jednak Ukraińcy zamierzają zbudować flotę złożoną ze stu takich jednostek i chwalą się, że zebrali już fundusze na 25 sztuk. "Ukraina tworzy pierwszą na świecie flotę dronów morskich - dlatego uruchomiliśmy naszą największą jak dotąd zbiórkę. Drony będą bronić miast przed uderzeniami rakiet, a także pomagać odblokowywać korytarze dla statków cywilnych transportujących zboże" - informowali Ukraińcy 11 listopada.
Informacje o nich są jak na razie skąpe. Publicysta morski Wojciech Budziłło przekonuje w rozmowie z o2.pl, że wiadomo o nich właściwie tyle, ile postanowi udostępnić w przestrzeni publicznej jedna lub druga strona.
Ukraińcy oczywiście pokazują, że je mają i że próbują dzięki nim szachować rosyjską Flotę Czarnomorską, Rosjanie zaś, że są mało efektywne, awaryjne – jedno z pierwszych zdjęć tego typu bezzałogowca było zdjęcie wyrzuconej na brzeg jednostki – i że sobie z nimi bez problemu radzą. Efektów działań bojowych póki co nie widać żadnych, choć oczywiście sam fakt ich istnienia i kolejne próby zaszkodzenia rosyjskim okrętom powoduje, że Rosjanie muszą przeznaczać siły morskie i lotnicze do patrolowania, co generuje koszta eksploatacyjne - mówi Budziłło.
Nie znamy w zasadzie nawet nazwy ani typu, do jakiego zaliczyli swoje jednostki Ukraińcy. Budziłło dodaje, że bazują one na podstawie małej, szybkiej, niskiej łodzi, dzięki czemu trudno je dostrzec na radarze, jednakże gdy płynie z dużą prędkością, zostawia dobrze widoczny i rozpoznawalny ślad, tzw. kilwater. Atak na Sewastopol dowodzi jednak czegoś innego: Rosjanie mają problem z tzw. force protection - ochroną własnych sił zbrojnych i instalacji przed atakami, co jest zaskakujące, bo Krym wydawał się mocno "ufortyfikowany" i zabezpieczony.
Bezzałogowce morskie są tańsze w konstrukcji od klasycznych okrętów. Ich budowa trwa też szybciej, a w warunkach wojennych ma to niebagatelne znaczenie. A zniszczenie takiej jednostki nie pociąga za sobą strat w ludziach. Nie jest to jednak broń doskonała. Wojciech Budziłło wskazuje, że to bron nowa, raczkująca na współczesnym teatrze wojny, a więc każdy się jej "uczy".
Małe, szybkie, niebezpieczne
Portal defence-ua.com podał garść szczegółów dotyczących jednostki. Nie jest to konstrukcja przesadnie skomplikowana. Oparta o wykonaną z metalu i tworzyw sztucznych łódź wyposażona jest w napęd, kamerę na gimbalu (stabilizatorze), laserowy czujnik odległości i - być może - antenę w części rufowej, do komunikacji z siecią internetu Starlink.
Długie na 5,5 m, o maksymalnej masie 1 tony jednostki mogą jednak narobić szkód. Zderzenie z rozpędzonym do 80 km/h pojazdem nie należy do przyjemnych, a do tego dochodzi nawet ok. 200 kg materiału wybuchowego. Łódź ma zasięg operacyjny do 400 km, a umieszczona na gimbalu kamera transmituje obraz w czasie rzeczywistym.
Jedni uczą się, jak nią operować, a drudzy jak ja zwalczać. Moim zdaniem to nadal narzędzie nieidealne, wymagające czasochłonnej i drogiej diagnostyki i serwisu, a w większości przypadków również załogowego nosiciela, jak np. bezzałogowce do skanowania dna morskiego i wykrywania min używane przez naszą Marynarkę Wojenną na niszczycielach min typu Kormoran - podsumowuje.
Podobnie wypowiada się o bezzałogowcach wodnych oficer Marynarki Wojennej RP, zajmujący się tematyką zwalczania okrętów podwodnych. Nie chce ujawniać personaliów. W rozmowie z o2.pl wskazuje, że użytkowane przez Ukraińców drony mają niedużą masę, przez co trudniej je wykryć. Ale mniejsze wymiary przekładają się też na mniejszą efektywną masę użytych do konstrukcji materiałów wybuchowych. To z kolei z automatu daje mniejszą siłę rażenia.
Dobry sonar na jednostce patrolowej lub sieć czujników przed bazą w zasadzie może zabezpieczyć port. A do tego dochodzi jeszcze czynnik ludzki, z jednej i drugiej strony - mówi nasz rozmówca.
Spoofing, WRE i inne
Wojna w Ukrainie dowiodła, że bezzałgowce stają się coraz powszechnie wykorzystywane w siłach zbrojnych. Przede wszystkim z uwagi na ich relatywnie niewielki koszt w porównaniu z platformami załogowymi. Nie są jednak cudownym remedium, superbronią pozbawioną wad. O zaletach, ale i wadach tego rodzaju uzbrojenia opowiada komandor Wiesław Goździewcz, ekspert w zakresie prawnych aspektów operacji NATO na szczeblu operacyjnym i strategicznym
Bezzałogowce cechują się zazwyczaj niewielkimi sygnaturami radiolokacyjnymi, termicznymi i akustycznymi, co czyni je relatywnie trudnymi do wykrycia. Z drugiej jednak strony polegają one albo na zdalnych operatorach, którzy nie zawsze mają wystarczającą świadomość sytuacyjną tego, co dzieje się wokół pojazdu, albo - w przypadku pojazdów autonomicznych - na algorytmach sztucznej inteligencji, które nie zawsze są dostosowane do dynamicznej sytuacji wokół pojazdu bezzałogowego - tłumaczy oficer.
Dodaje też, że zazwyczaj są słabiej opancerzone i mają ograniczone zdolności/środki samoobrony niż platformy załogowe. Potencjalnie czyni je to łatwiejszym celem. Ponadto, z uwagi na konieczność niemalże ciągłej wymiany danych z operatorem lub stacją naziemną zbierającą dane o przebiegu misji, systemy takie są bardziej podatne na środki walki radioelektronicznej, spoofing/zakłócanie sygnału czy działania cybernetyczne.
W tych podatnościach Goździewicz upatruje największego potencjału do zwalczania takich pojazdów/systemów. Jako przykład podaje amerykańską amunicję krążącą Switchblade. W Ukrainie, w warunkach silnego przeciwdziałania radioelektronicznego, jej działanie bywało problematyczne.
Bezpośrednie zwalczanie systemów bezzałogowych środkami kinetycznymi wymaga ich wykrycia, geolokalizacji i śledzenia, a to można utrudniać stosując kamuflaż czy dzięki obniżeniu sygnatur. Stąd też bardziej efektywne może być stosowanie szerokopasmowego (szerokozakresowego) zakłócania/zagłuszania sygnału radiowego lub GPS, a środki oddziaływania kinetycznego raczej sprawdzą się jako "systemy ostatniej szansy" (CIWS, RAM czy Kortik), gdy bezzałogowiec zostanie wykryty i namierzony, co zazwyczaj następuje w relatywnie niewielkiej odległości - mówi oficer.
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.