W internecie pojawiły się zdjęcia z Białegostoku, gdzie zatrzymano samochód przewożący imigrantów. Zatrzymania dokonała policja, następnie grupkę przekazano funkcjonariuszom Straży Granicznej. Jak się dowiedziało o2.pl, nie są to odosobnione przypadki.
Co ciekawe, proceder ten nie zaczyna się w Polsce, tylko w krajach, skąd uciekają. Jak ustaliło o2.pl, niektórzy imigranci są wywożeni z tzw. zielonej granicy (granicy państwa poza przejściem granicznym) przez samochody na polskich, niemieckich czy estońskich numerach rejestracyjnych.
Przemyt narkotyków, przemyt ludzi
Kto pomaga w nielegalnym procederze? Imigrantami zajmują się międzynarodowe grupy przestępcze, które działają po obu stronach granicy. Ich zwalczaniem zajmują się różne służby, m.in. wyspecjalizowany w takich działaniach pion operacyjno-śledczy Straży Granicznej.
W praktyce wygląda to tak, że jest człowiek, który dostaje polecenie: "pojedziesz pod granicę, zabierzesz kilka osób". Najczęściej trzy lub cztery osoby, choć bywa, że więcej, tak jak w Białymstoku. Ci ludzie, którzy przeszli przez granicę, posługują się jednorazowymi kartami telefonicznymi i numerami. Odbiera się ich i wiezie przez Polskę, często np. do Niemiec - mówi o2.pl Marek*, były funkcjonariusz ABW.
Warto dodać, że w myśl obecnego prawodawstwa nieumyślne nielegalne przekroczenie granicy nie jest przestępstwem. Za taki czyn według Kodeksu wykroczeń można otrzymać karę grzywny. Przestępstwem, opisanym w Kodeksie karnym, jest za to organizowanie nielegalnego przekraczania granicy oraz czerpanie z tego korzyści.
I dlatego przemyt ludzi potrafi być bardziej opłacalny niż np. nielegalny przemyt narkotyków, papierosów, alkoholu czy dzieł sztuki. Albo - dajmy na to - przemyt bursztynu. Za przerzut z Iraku przez Białoruś obywatel Iraku płaci obecnie ok. 4 tys. dolarów. Drożej kosztuje to np. Afgańczyka, już od 6 do 8 tys. dolarów - mówi o2.pl inna osoba związana ze służbami.
Zdarza się też, że w proceder angażują się np. taksówkarze. Lub inni przewoźnicy zajmujący się transportem indywidualnym pasażerów. Mają, jak przekonuje osoba odpowiedzialna za ochronę granicy, po prostu odebrać człowieka ze wskazanego miejsca i przewieźć go dalej.
Kierowca nie będzie przecież zaglądał w paszport czy żądał dowodu od klienta. Zawsze może powiedzieć, że klient zamówił kurs np. z Białegostoku do Warszawy. Oznakowane taksówki z warszawskimi numerami rejestracyjnymi np. na Podlasiu mogą wzbudzać czujność służb, ale tych - policji, Straży Granicznej czy uprawnionej do kontroli skarbówki - jest czasem zwyczajnie za mało, by skontrolować wszystkich. I proceder trwa.
"Złota godzina"
Marek, wspomniany wyżej funkcjonariusz ABW, przekonuje, że dziś często trudnią się tym procederem obcokrajowcy, jeżdżący w korporacjach transportowych Białorusini i Ukraińcy. Jeszcze inną kwestią jest to, że grupy przestępcze też dostosowują się do realiów. Wypracowują całe systemy ochrony nielegalnego procederu. Dokładnie obserwują i notują godziny wyjazdów patroli, mają sprawną komunikację, ostrzegają się nawzajem.
Warto też pamiętać, że np. patrole policyjne muszą się zmieniać. W określonych godzinach o poranku nocne patrole kończą zmianę i zjeżdżają do "bazy". Muszą przekazać obowiązki i się odprawić. Tak samo jest z poranną zmianą, która również musi przejść odprawę. W systemie powstaje licząca 1,5 lub 2 godziny luka, kiedy nadzór jest mniejszy. Jerzy*, doświadczony policjant z Warszawy, nazywa to "złotą godziną poranną". A co z o wiele mniej liczną Strażą Graniczną?
Rytuał jest zawsze podobny. Zmieniają się tylko godziny. Ale jest czas, rano, kiedy granica jest niemal odkryta - słyszymy.
Operacja "Śluza" i stress-test
Przede wszystkim jednak warto pamiętać, że działania te zapoczątkowała i koordynuje strona białoruska. Dokładnie i szczegółowo opisał je dziennikarz serwisu NEXTA. Tadeusz Giczan, na podstawie ogólnodostępnych źródeł, jasno i przejrzyście wskazał, jak białoruskie służby angażują się w przerzut uchodźców z Bliskiego Wschodu. Od ściągania migrantów z Iraku i Syrii na Białoruś, po ich późniejszy transport na granicę i wsparcie w nielegalnym przekraczaniu granicy.
Jak wskazuje Giczan, operacja ta nosi kryptonim "Śluza". Co ciekawe, jej podwaliny miały powstać dawno temu, na długo przed tym, nim zaczął się obecny kryzys. Jej początki sięgają 2010-2011 r.
Wspomina o tym w rozmowie z o2.pl gen. bryg. ABW Dariusz Łuczak. Szef ABW w latach 2013-2015 przypomina w tym kontekście historię sprzed niemal dekady. Oto przed Euro 2012, na Bugu, funkcjonariusze polskich służb znaleźli nieoczekiwanie... tratwę z ładunkami wybuchowymi.
Gen. Łuczak sugeruje, że w owym czasie - po tym, jak Unia Europejska nałożyła na ten kraj sankcje - Białoruś próbowała wywrzeć presję na państwa UE. Dziś, choć polityczna układanka jest inna niż 10 lat temu, Łukaszenka też próbuje zmusić kraje Europy do dialogu. Tym razem wykorzystując do tego uchodźców.
Generał Łuczak nie ma złudzeń, że imigrantom zatrzymanym w Białymstoku pomagały osoby z Polski. Wskazuje także na inną rzecz: obecna sytuacja na granicy, którą Białoruś próbuje wywierać wpływ na Polskę i Litwę, może być tylko "stress-testem" systemu bezpieczeństwa.
Przestępcy pomagający uchodźcom po stronie polskiej nie istnieją od wczoraj. Takie przypadki zdarzały się już wcześniej i za przemytem ludzi stały zorganizowane grupy przestępcze. Przypadek z Białegostoku nie jest więc szczególny. Sądzę, że ci ludzie przeszli "zieloną granicę" i osoby zaangażowane w proceder przemytu pomogły im na miejscu, po stronie polskiej. Trwa badanie skuteczności naszych systemów bezpieczeństwa granicy przez wschodnie służby - mówi o2.pl gen. Łuczak.
*imiona rozmówców zostały zmienione
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.