Pani Anna opisała sytuację, jaka miała miejsce w Katowicach kilka dni temu. Kiedy przechodziła ulicą Stawową, nagle pod jej nogami przetoczyły się czerwone pomidory. Część z nich było już rozdeptanych. Na bruku leżały także jabłka i śliwki.
Staruszka jakaś usiłuje zbierać roztrzęsionymi rękami ten nieszczęsny koperek, jakaś młoda dziewczyna płacze. Jest i mały tłumek gapiów, no i oczywiście suka straży miejskiej stoi i przedstawiciel tejże koło auta. Pytam kogoś, co się zadziało. I mówi mi jedna pani, że przyjechała straż miejska i porozwalała butami te skrzynki tych, co tu sprzedawały - ta młodziutka i ta staruszka. Mówi: Jak to tak, towar im poniszczyć buciorami skopać, to się w głowie nie mieści - opisuje pani Anna.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Kobieta przyznaje jednocześnie, że nie widziała przebiegu całego zajścia. Wiadomo, że na ul. Stawowej już od dawna kwitnie zakazany handel warzywami. Mimo tego pani Anna uważa, że należałoby zachować więcej empatii.
Ludzie kupują, bo taniej, sprzedający próbują parę złotych zarobić.. Czasy mamy ciężkie. Wiem, że jest ten zakaz, ale jeśli było tak, jak usłyszałam, no to brakło tu człowieczeństwa - dodaje kobieta.
Rozrzucone jedzenie w Katowicach. Mieszkańcy w szoku
Fotografie ze zniszczoną żywnością szybko obiegły sieć i wywołały sporo emocji wśród internautów. Pojawiły się nieprzychylne komentarze pod adresem straży miejskiej. Niektórzy katowiczanie uważają, że mimo zakazu powinno się zezwalać na taki handel.
Przecież nie handlowały niczym zakazanym czy niebezpiecznym. Dla przyjemności też nie sprzedawały (...). Może brakło im na chleb czy mleko? Odrobina człowieczeństwa wystarczy i mimo zakazu, na pewno by sprzedały te owoce i zieleninę, zarobiły parę groszy - napisał jeden z komentujących.
Zobacz również: Pokazał ceny w katowickim lokalu. "Wyszedłem niezadowolony"
Straż reaguje
Katowicka straż miejska odniosła się do sprawy w komentarzach. Napisała, że to sprzedawcy sami rozrzucili towar. Podkreślano, taki proceder jest nielegalny i funkcjonariusze musieli interweniować w tej sprawie. Zapytaliśmy zastępcę rzecznika st. str. Małgorzatę Dołbecką, jak z perspektywy strażników wyglądała interwencja.
Nieprawdą jest, że strażnicy porozrzucali ten towar. Zawsze działamy zgodnie z literą prawa - mówi przedstawicielka straży miejskiej w Katowicach. - Osoba, która prowadzi sprzedaż na terenie należącym do gminy lub będącym w jej zarządzie poza miejscem do tego wyznaczonym, podlega karze grzywny. W razie popełnienia tego wykroczenia można orzec przepadek towarów przeznaczonych do sprzedaży - dodaje.
W praktyce oznacza to, że straż miejska zabiera nielegalnie sprzedawany towar, a o jego dalszym losie decyduje sąd. Dołbecka dodaje, iż handlarze prowadzący nielegalną działalność pojawiają się w centrum Katowic nagminnie.
Czytaj również: Cała Polska pęka ze śmiechu. Zobaczcie, co zrobili w Katowicach
Stanowisko funkcjonariuszy jest w tym względzie nieprzejednane - żywność nieznanego pochodzenia nie może być sprzedawana. Osoba prowadząca działalność musi mieć potrzebne certyfikaty, świadectwa i dokumenty, dotyczące producenta. Prowadzenie nielegalnej sprzedaży w miejscu do tego nieprzeznaczonym kończy się zajęciem punktu.
Wszystkim zwolennikom ulicznych stoisk przypominamy, że handel na katowickich ulicach poza miejscami do tego przeznaczonymi to nie tylko wykroczenie. Ci, którzy dopuszczają się tego procederu często naruszają przepisy podatkowe, sanitarno- porządkowe czy epidemiologiczne - informuje na swojej stronie katowicka SM.
To, co z pewnością bulwersuje w tej sprawie to fakt, że żywność, której ceny drastycznie wzrosły w ostatnich, poniewierała się i niszczała na katowickiej ulicy. Sąd może zadecydować o jej zwróceniu bądź zniszczeniu.
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.