Rosji daleko jest do bycia krajem jednolitym etnicznie. Chociaż lekko ponad 80 proc. mieszkańców tego państwa identyfikuje się jako Rosjanie, znaczna ich większość zapełnia najbardziej rozwiniętą zachodnią część państwa, w szczególności miasta.
W rzeczywistości w całej Rosji można wyróżnić ponad setkę różnych narodów, a w niektórych rejonach Rosjanie są w stanie stanowić nawet mniej niż 30 proc. całościowej populacji, a czasem nawet i mniej. Oczywiście wiąże się to z faktem istnienia "wysp etnicznych" - obszarów, gdzie dane społeczności posiadają autonomię i czysto teoretycznie mogą o sobie samostanowić.
Rosyjskie władze nieraz pokazywały już jednak, że to tylko fasada. W rzeczywistości ludy rdzennie zamieszkujące wschodnie ziemie nie tylko muszą się dostosować do strategii Rosji, ale na dodatek bardzo często są na jej łasce.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Do rosyjskiej armii, która ponad dwa lata temu najechała na Ukrainę, masowo wcielane są całe rodziny i narody. Władimir Putin ma w tym oczywiście swój cel.
"Bojowi Buriaci Putina" nie mają wyjścia
W rozmowie z dziennikiem Siberia.Realia o ponurej rzeczywistości, która spotkała lud Tuwińców (nazywanych też Sojotami) opowiadał mieszkaniec wsi Orlik, stolicy rejonu okińskiego w Buriacji. W celu zachowania bezpieczeństwa w tekście zmieniono mu imię na Arjuuna. Wiele historii naprawdę potrafi chwycić za serce.
W naszej wiosce urodziła się w 1968 roku kobieta. Była dwukrotnie zamężna – nie mogła rodzić, modliła się do wszystkich bogów, chodziła do wszystkich lekarzy, ledwo urodziła dziecko, gdy miała już grubo ponad 30 lat. Jedynak. Ukończył Instytut Górnictwa, pracował rotacyjnie jako brygadzista. I tak nie zdążył przyjść z warty, bo go zabrano - nie pozwolili mu nawet zostać w domu przez jeden dzień, przyjechali z konwojem. Dwa miesiące później wrócił do domu w cynkowej trumnie. A ile lat ma teraz ta kobieta, 56 lat? I nikt jej nie potrzebuje, a ona nie ma już syna.
Lista zarzutów wobec władz jest o wiele dłuższa. Z jednej strony obiecały one, że krewni osób zmarłych lub zaginionych nie będą mobilizowani, by nie zaburzać życia rodzinnego. Niektórzy jednak naliczali na listach mobilizacyjnych po osiem tych samych nazwisk, wszystkich z tego samego domu.
Niektórzy zdołali uciec za granicę w obawie przed śmiercią na froncie, były jednak pojedyncze osoby, które samodzielnie zaciągały się do wojska. Wiele osób jednak nie rozumie i nie cierpi zwrotu "bojowi Buriaci Putina", które przylgnęło do tego narodu po masakrze w Buczy. Obecni tam byli m.in. właśnie żołnierze zamieszkujący Republikę Buriacji.
Nie oznacza to jednak, że z wielką chęcią ruszają oni do najcięższych i najokrutniejszych zadań. Najczęściej są po prostu rzucani na linię frontu, a z ich śmiercią nikt tak właściwie się nie liczy. Przemieleni przez rosyjskie wojsko albo wracają do domów zniszczeni, albo w trumnach, albo wcale. Dezercja jest zaś dotkliwie karana.
Czytaj również: Putin planuje kolejną wojnę? Niemcy ostrzegają i dają dowody
"Zostaliśmy wrzuceni do maszynki do mięsa". Z pomocą wojny Putin eksterminuje rdzenne ludy Rosji
Nie ma jednak wątpliwości, że sam plan zaciągania do wojska narodów z rosyjskich rubieży ma przynieść Putinowi kilka korzyści naraz.
Przede wszystkim rdzenni Rosjanie nie są dzięki temu tak masowo wcielani w szeregi armii. Po drugie zaś prezydent Rosji może bez brudzenia sobie rąk wytępiać narody, które są niezależne i potencjalnie mogłyby wywołać w przyszłości bunt.
Na początku, kiedy przywieziono do nas "ładunek 200" ['200' oznacza zmarłych żołnierzy - przyp. red.], szefowie administracji i dzielnicy przybyli na pogrzeb i zorganizowali coś w rodzaju uroczystego pożegnania. Ale potem było już za dużo trumien. Wtedy oni po prostu przestali publikować i drukować nekrologi, zaczęli mówić, że wszystkie są fałszywe. Ale w istocie jest to ludobójstwo rdzennych mieszkańców Rosji. Zostaliśmy wrzuceni do tej maszynki do mięsa - opowiada Arjuuna.
Co w momentach, gdy osoby znajdujące się na listach mobilizacyjnych nie chcą iść na wojnę? Oczywiście wtedy rozpoczyna się szantaż, w którym grozi się najbliższej rodzinie. Wtedy decyzja staje się "łatwiejsza".
- Osoby, które są na tych listach, są zabierane z miejsc pracy, z mieszkań i zmuszane do podpisania kontraktu. Jeśli ktoś odmawia, od razu grozi mu się: "Posadzimy cię, żonę posadzimy. Masz dzieci - dzieci zabierzemy do sierocińca, a ciebie w każdym razie wyślemy na front" - opisuje Biełsat, powołując się na relację jednej z mieszkanek.