Bunt Jewgienija Prigożyna i marsz jego Grupy Wagnera na Moskwę przeraziły Władimira Putina nie na żarty. Prezydent Rosji uciekł nawet z Moskwy do Sankt Petersburga, a gdy wrócił, zaczął rozliczenia z puczystami. Nazwał uczestników buntu zdrajcami, wtrącił do więzień kilku prominentnych oficerów oraz samego Prigożyna. To dopiero był początek.
Władimir Putin zaprosił na Kreml wierne sobie wojska, odznaczał i obiecywał wsparcie. Prym wiedli jego klakierzy, z generałem Siergiejem Szojgu i Ramzanem Kadyrowem na czele. Ale też wysoko oceniono działania generała Wiktora Zołotowa, dowódcy Gwardii Narodowej, która była gotowa stawić czoła buntownikom.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Teraz okazuje się, że Rosgwardia (a właściwie: Federalna Służba Wojsk Gwardii Narodowej Rosji) skorzysta na buncie wagnerowców i stanie się osobistą armią prezydenta Rosji. Ten panicznie boi się kolejnego buntu i zdrady wśród swoich współpracowników, więc buduje siły, które będą mu wierne do samego końca.
Dekretem Dumy państwowej zezwolono Gwardii Narodowej na przejęcie ciężkiego sprzętu, który dotąd nie był na jej wyposażeniu. Ustawa pozwoli jej na posiadanie czołgów i samolotów bojowych, oraz ich użycie "w razie potrzeby". Pod kontrolę Rosgwardii przechodzą też jednostki specjalne rosyjskiego MSW.
Władimir Putin zrównał więc Gwardię Narodową z regularną armią i dotrzymał słowa: tworzy nową siłę, która ma być mu wierna. To nie tylko efekt buntu Jewgienija Prigożyna, ale też efekt obaw dyktatora o swoją przyszłość. Putin i jego akolici są powiązani z FSB i nie ufają armii. A generalicja i oficerowie nieufnie odnoszą się do federalnych służb.
Putin o tym wie, dlatego w 2016 roku utworzył Rosgwardię i konsekwentnie zwiększa jej znaczenie. Sytuacja przypomina czasy ZSRR, gdy obok Armii Czerwonej w Rosji były oddziały NKWD, gotowe wykonać każdy rozkaz Józefa Stalina i jego popleczników.
Pucz Jewgienija Prigożyna oznacza też, że Grupa Wagnera - dotąd uważana za prywatną armię Władimira Putina, gotową wykonać każdy jego rozkaz - przestanie istnieć. Nie jest wykluczone, że odebrany jej ciężki sprzęt trafi właśnie do Rosgwardii, która ma wypełnić w kraju lukę po najemnikach.
Wagnerowcy są na Białorusi i ich los jest przesądzony. Sam Władimir Putin przyznał, że nie ma takiej jednostki i że nie ma o niej wiedzy. To czytelny sygnał, że jego zemsta za bunt oznacza jedno: koniec PMC Wagner.
Skorzysta na tych zmianach Ramzan Kadyrow, przywódca Czeczenów i kolejny wierny prezydentowi Rosji watażka. Jego siły należą formalnie do Gwardii Narodowej, więc mogą liczyć na dostawy ciężkiego sprzętu i zdecydowane wzmocnienia.
Prywatna armia Kadyrowa jest wierna rozkazom Putina, choć jej wartość bojowa nie wydaje się być duża. Ukraińcy brutalnie zweryfikowali czeczeńskich bojowników na froncie, nazywając ich "żołnierzami z TikToka", bo najlepiej wychodziło im kręcenie filmików i robienie zdjęć.
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.