Ten dzień musiał nadejść i Rosjanie dobrze o tym wiedzieli. Władimir Putin i jego generałowie potrzebują ludzi, którzy staną na ukraińskim froncie do walki, bo wojsku kończą się rezerwy. Dlatego rusza kolejna fala mobilizacji, a zdaniem mediów w kamasze trafi nawet 130 tysięcy osób. Taki jest oficjalny plan Kremla.
Ale niezależni komentatorzy - porównując straty na froncie i zapotrzebowanie armii - uważają, że to kłamstwo. I że faktycznie do wojska trafi nawet 300 tysięcy Rosjan. Na mieszkańców padł blady strach, bo znów trzeba będzie ugiąć się pod jarzmem władzy i przywdziać mundur. Albo uciekać z ojczyzny, na co nie każdy może sobie pozwolić.
Władimir Putin wojnę w Ukrainie chcę wygrać za wszelką cenę. I kropka.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Wiosną do armii trafiło nawet 147 000 żołnierzy, co sprawia, że Ministerstwo Obrony Rosji wyśle w 2023 roku na front nawet 277 000 poborowych. To oczywiście oficjalne dane MON, bo nieoficjalnie mówi się, że liczba sięgnie nawet pół miliona. Jesienna fala zaczyna się 1 października, aż do 31 grudnia wojsko będzie powoływać mężczyzn w wieku 18-27 lat.
W styczniu 2024 roku do armii trafią nawet 30-latkowie, bo Władimir Putin już podpisał stosowne dekrety i podniósł górną granicę wieku do 30 lat. To nie koniec obwarowań prawnych, które mają napełnić jednostki wojskowe w Rosji zmobilizowanymi żołnierzami.
Nowe prawo, które obowiązuje w Rosji, zabrania mężczyznom w wieku poborowym opuszczania kraju, co sprawiło, że ludzie spodziewają się kolejnej fali powołań do armii. I choć szefostwo MON zapewnia, że do walki w Ukrainie nie zostaną wysłani poborowi, wszyscy wiedzą, że to wierutna bzdura. Sytuacja na froncie nie jest dobra, więc po dwóch tygodniach szkolenia "mobiki" są wysyłane na front.
Po co Rosji tylu żołnierzy w armii? Bo dotychczas straciła w Ukrainie ponad 277 tysięcy żołnierzy (to dane ukraińskiej armii zbierane od początku inwazji), a generał Siergiej Szojgu chce zwiększyć zasoby armii do 1,5 miliona żołnierzy. Dziś mówi się, że rosyjska armia liczy 1,15 miliona ludzi, a największe braki są oczywiście w Ukrainie.
Tam każdego dnia giną setki żołnierzy. Są źle wyszkoleni, dowódcy nie dbają o ich życie i bezpieczeństwo, ślą poborowych do walki nawet w beznadziejnych sytuacjach. A Ukraińcy z mozołem prą przed siebie, likwidują okupantów i kilometr po kilometrze odzyskują swoje ziemie. Sukcesy odnoszą na Zaporożu, zaczęli atakować Krym i wytrzymali kontrofensywę Rosjan.
Ci chcieli uderzyć na kierunku Kupiańskim i odwrócić losy kampanii, ale zostali zatrzymani kosztem wielkich strat. Teraz muszą się skupić na obronie, bo ich linie defensywne trzeszczą w szwach. Nadal jednak obowiązuje taktyka znana od dziesiątek lat: braki w sprzęcie i wyszkoleniu zastępuje masa nacierających żołnierzy.
I tak w kółko, choć obecna broń jest dla zwykłych piechurów śmiercionośna i oznacza dla "mobików" jedno. "Ładunek 200", czyli śmierć w walce.
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.