W Rosji trwa "mobilizacja bez mobilizacji". Oczywiście za sprawą wojny w Ukrainie, gdzie rosyjskie wojsko ponosi ogromne straty w ludziach. Według oficjalnych danych Sztabu Generalnego Sił Zbrojnych Ukrainy zginąć miało niemal 26 tys. żołnierzy.
Do danych tych należy oczywiście podchodzić z rezerwą. Ukraińcy mogą je przeszacowywać dla podniesienia morale swojej armii, niemniej rosyjskie straty w tej wojnie i tak są bardzo duże. Już w tej chwili wielokrotnie wyższe niż po 10 latach inwazji na Afganistan, a przecież wojna w Ukrainie toczy się od dwóch miesięcy.
Dlatego też, jak mówi o2.pl osoba związana z polskimi służbami specjalnymi, mobilizacja trwa - ale dyskretnie. Głównie w garnizonach w środkowej i zachodniej części Rosji. Na transport z dalekiego wschodu, jak słyszymy, "zwyczajnie nie ma czasu".
Jest duży opór i niechęć po otrzymaniu kart mobilizacyjnych. Nikt nie chce jechać i "denazyfikować" Ukrainy, bo coraz głośniej jest o liczbie trumien, które wracają z Ukrainy. Dlatego karty do poborowych poszły, ale nikt tego głośno nie ogłasza - mówi rozmówca o2.pl.
Coraz większą niechęć do wyjazdu na front wykazywać mają nie tylko zwykli żołnierze, ale także oficerowie. I trudno się dziwić, bo Ukraińcy skrzętnie informują o każdym kolejnym zlikwidowanym oficerze. Jak twierdzą sami Ukraińcy, zabito już 12 rosyjskich generałów, a w ostatnim czasie giną też oficerowie niżsi stopniem.
Czytaj też: Kapitan Iwan Romanow zlikwidowany
Opór rośnie także w społeczeństwie. Płonąć zaczynają biura rekrutacyjne, które obrzucane są koktajlami Mołotowa. Doszło już do kilku podpaleń punktów poborowych. Niektóre zostały uchwycone przez kamery monitoringu miejskiego.
Jak za carów
Ostrożnie o mobilizacji wypowiada się były analityk Agencji Wywiadu płk Robert Cheda. W rozmowie z o2.pl oficer artykułuje swoje wątpliwości. Wskazuje jednak, że może to być działanie wyprzedzające rosyjskich władz, wynikające z narastającej radykalizacji nastrojów społecznych. Innymi słowy: "branka" do wojska jak w czasach carskich, by uniknąć niepokojów społecznych.
Mobilizacja to przygotowanie do użycia wojska do walki. A walka oznacza straty. Jest wszelako możliwość, że w obliczu kryzysu gospodarczego ta mobilizacja – czy szerzej: działania wojenne – to wskazanie społeczeństwu innego celu, przeciwnika zewnętrznego. A "wrzucenie w kamasze" najbardziej podatnego na radykalizację nastrojów pierwiastka społecznego, czyli młodych mężczyzn, to właśnie działanie wyprzedzające. Zatem mobilizacja służyć ma osiągnięciu celów wewnętrznych. Chyba że kryzys dojrzewa szybciej, niż myślimy - przekonuje płk Cheda.
Spadek poparcia dla wojny
Warto też podkreślić, że poparcie społeczeństwa rosyjskiego dla działań wojennych - choć nadal wysokie - spada. Według badań niezależnego Centrum Lewady ponad dwa miesiące od rozpoczęcia wojny "generalnie popiera" wojnę 74 proc. ankietowanych. Na początku kwietnia poparcie dla rosyjskiej wojny w Ukrainie sygnalizowało jeszcze 81 procent ankietowanych. "Absolutne poparcie" dla inwazji wyraża 45 proc. osób. Na początku kwietnia odsetek ten wynosił 53 proc.
Znaczenie tego argumentu podkreśla również dr Michał Piekarski z Instytutu Studiów Międzynarodowych Uniwersytetu Wrocławskiego. W rozmowie z o2.pl zaznacza jednak, że o nastrojach rosyjskiej ludności wiemy relatywnie niewiele i "nie jesteśmy w stanie określić granic wytrzymałości społeczeństwa". Dlatego, jak mówi, mobilizacja będzie "cicha".
Potencjalnie cały czas taka opcja [mobilizacji - przyp. red.] leży na stole, mając na uwadze zasoby ludzkie i sprzętowe Rosji. Ale po poniedziałkowej paradzie jest to coraz mniej prawdopodobne. Gdyby Putin ogłosił wojnę i mobilizacje z trybuny 9 maja, byłby to potężny ładunek propagandy i mobilizacji, także tej emocjonalnej. A symbole mają wciąż ogromne znaczenie - mówi dr Piekarski.
Putin mobilizacji jednak nie ogłosił. Ekspert podejrzewa jednak, że będzie ona miała miejsce, ale w formie dyskretnej. - Na przykład poprzez zmuszanie poborowych, by podpisywali kontrakty, na mocy których będą wysyłani na "operację specjalną" - podsumowuje.
Covid utrudnił mobilizację?
Interesującą przyczynę braku pełnej mobilizacji wskazuje analityk wojskowy Jarosław Wolski. Zwraca on uwagę na epidemię COVID-19, która uderzyła w grupę doświadczonych rezerwistów, będących trzonem średniej kadry oficerskiej. Ale w armii nie służą tylko oficerowie.
Uważam, że w Rosji już trwa mobilizacja selektywna, dotycząca żołnierzy o kluczowych specjalnościach, takich jak elektrotechnicy czy mechanicy. Oni już mogą dostawać karty przydziału. Po mobilizacji, w teorii, Rosja mogłaby wystawić liczącą 1,5 mln armię, ale uważam, że tak się nie stanie. Rosjanie mają bowiem zaburzony łańcuch mobilizacji, co wynika z przyczyn gospodarczo-demograficznych. W mojej ocenie Rosja nie zdecydowała się na pełną mobilizację z prostego powodu, którym jest epidemia COVID-19. Przeorała ona kluczowe specjalności z punktu widzenia mobilizacji, czyli łącznościowcy, mechanicy, mechatronicy, elektronicy... generalnie obsługi całej logistyki wojskowej i zakładów naprawczych - przekonuje analityk.
"Będą potrzebować więcej żołnierzy"
Komandor Wiesław Goździewicz przekonuje w rozmowie z o2.pl, że Rosjanie będą w istocie potrzebować więcej żołnierzy. Ekspert w zakresie Międzynarodowego Prawa Humanitarnego Konfliktów Zbrojnych (MPHKZ) i prawnych aspektów operacji NATO na szczeblu operacyjnym i strategicznym wskazuje na sprawne działania wojsk ukraińskich w zakresie mobilizacji rezerw i formacji nieregularnych, takich jak Gwardia Narodowa czy ukraińskie wojska obrony terytorialnej. Ocenia, że stosunek sił - przynajmniej w teorii - odwrócił się na korzyść Ukrainy.
Jeśli presja na "szybsze" sukcesy rosyjskie (przynajmniej taktyczne, bo szansę na sukces strategiczny zaprzepaścili na samym początku, zbytnio rozpraszając siły) jest duża, to będą potrzebować znacznie większej liczby żołnierzy, bo póki co nawet w działaniach ofensywnych nie dysponują niezbędną przewagą liczebną - mówi kmdr Goździewicz.
Oficer dodaje też, że Rosjanie skierowali przeciw Ukrainie nominalnie mniejsze liczebnie siły niż wynosił stan osobowy regularnej armii ukraińskiej. A to, jak dodaje, stoi w sprzeczności z doktryną wojskową, w myśl której powinni byli zgromadzić co najmniej trzykrotnie więcej niż to, czym dysponowali obrońcy.
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.