W praktyce oznacza to, że Putin sięgnął po jeden ze swoich ulubionych straszaków: broń atomową. Jak traktować takie groźby? Mówiąc krótko - z rezerwą. Zarówno rosyjski prezydent, jak i zachodni politycy wiedzą bowiem, że sięgnięcie po broń atomową jest ostatecznością, na którą nie zdecydowano się nawet w czasie zimnej wojny.
Wśród wielu doktryn i teorii wojskowych, jednym z reliktów świata dwubiegunowego sprzed rozpadu ZSRR jest także doktryna MAD. To skrót od Mutual Assured Destruction - wzajemnego zagwarantowanego zniszczenia. Słowo MAD w języku angielskim oznacza także "szaleństwo". I w zasadzie oddaje ideę pomysłu.
Koncepcja ta, wywodząca się z modeli matematycznej równowagi, opracowanych przez Johna Forbesa Nasha, pochodzi z okresu zimnej wojny. Jak tłumaczy w rozmowie z o2.pl były szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego gen. Stanisław Koziej, zasada została wypracowana po tzw. kryzysie kubańskim w październiku 1962 r.
Relikt minionych czasów
Związek Radziecki i USA, stanęły wtedy na krawędzi wojny atomowej. Powodem było rozmieszczenie przez Sowietów na Kubie pocisków balistycznych średniego zasięgu. Przez dwa tygodnie świat był realnie zagrożony wybuchem wojny atomowej, która doprowadziłaby do wyniszczenia całych narodów.
Po czasie przyszła refleksja, że oba mocarstwa powinny szukać bezpiecznika, by nie doszło do wojny, bo taka wojna byłaby nie do wygrania. Z tego względu powstała właśnie zasada MAD - wzajemnego, gwarantowanego zniszczenia. Chodzi o utrzymywanie przez obydwie strony takiego potencjału nuklearnego, gwarantującego, że niezależnie od tego, kto rozpocznie wojnę atomową, to i tak zostanie zniszczony. Ta zasada daje obydwu stronom możliwość niszczącego uderzenia odwetowego – posiadania takiego potencjału, którego nie można zniszczyć w pierwszym uderzeniu. Takim środkiem są np. okręty atomowe z pociskami balistycznymi, które w razie zagrożenia wychodzą na powierzchnię i odpalają salwę pocisków z głowicami - tłumaczy o2.pl generał.
Dodaje również, że obie strony były zainteresowane utrzymywaniem takich potencjałów. Z prostego powodu: gdyby jedna ze stron była pod tym względem "słabsza" i nie miała sił wystarczających do uderzenia odwetowego, ograniczałoby to jej możliwości prowadzenia polityki i wymuszałoby ciągłe utrzymywanie napięcia i stanu gotowości do uderzenia.
I nawet jeśli obecnie oba państwa, USA i Rosja, wciąż utrzymują względną równowagę w tym względzie, to gen. Koziej zwraca uwagę na inny aspekt, w którym równowagi już nie ma. Chodzi o taktyczną broń nuklearną. Są to pocisk o krótkim i średnim zasięgu, np. 500 km, mające razić cele taktyczne, takie jak zgrupowania wojsk lub obiekty infrastruktury wojskowej. Należą do nich słynne wyrzutnie pocisków Iskander, które stacjonują np. w obwodzie kaliningradzkim.
To uzbrojenie nie jest objęte regulacjami, jak broń strategiczna. W tym aspekcie, jak podkreśla były szef BBN, Rosja ma znaczną, być może nawet 10-krotną przewagę. I tu upatruje on zagrożenia. Tak dla Ukrainy, niebędącej przecież członkiem NATO, jak i dla całego Sojuszu Północnoatlantyckiego. Rosja łatwo może bowiem sięgnąć po szantaż atomowy wobec któregoś z państw NATO, które broni atomowej nie posiada.
Broń taktyczna, jak tłumaczy Koziej, odegrała dużą rolę w czasie zimnej wojny. W owym czasie Amerykanie zainstalowali w Europie środki atomowe, mogące razić cele w ZSRR z terenu Europy, nie USA.
Teoria deeskalacji atomowej
Dzisiaj na wspomnianej wyżej przewadze Rosjanie budują swoją doktrynę deeskalacji nuklearnej. Chodzi o takie wykorzystanie głowicy lub głowic o niewielkiej (taktycznej) sile rażenia, które nie pociągnie za sobą odpowiedzi atomowej, ponieważ kolejnym krokiem mogłaby być wojna atomowa na pełną skalę. A tu już powracamy do doktryny MAD. Istotą deeskalacji nuklearnej jest więc atomowe zastraszenie przeciwnika.
Taka broń taktyczna jak wspomniane wyżej Iskandery, jest skuteczna w szantażowaniu i zastraszaniu państw nienuklearnych. Właśnie w taki sposób, jak widzimy to obecnie w przypadku Ukrainy. Doktryna deeskalacji atomowej zakłada różne stopnie "zmniejszania" napięcia. Oba przewidują jednak użycie broni "A".
Pierwszy – ostrzegawczy, to odpalenie niedużego ładunku np. w powietrzu. Jego celem jest zasygnalizowanie, że następnym krokiem może być wojna atomowa na pełną skalę. Drugi stopień to uderzenie w cel czysto wojskowy. I tę doktrynę, to zastraszanie, może - jak mówi gen. Koziej - zastosować Rosja np. wobec Ukrainy.
II zimna wojna
Generał wielokrotnie powtarzał w mediach, że w jego ocenie jesteśmy obecnie w okresie II zimnej wojny. Wymaga ona jednak, jak mówi o2.pl, tych samych środków, co pierwsza, trwająca od zakończenia II wojny światowej do upadku ZSRR. To, w obliczu czego stoi dziś NATO i Zachód, jest jego zdaniem skutkiem lekceważenia rosnącego zagrożenia ze strony Rosji.
Putin szarogęsi się na polu nuklearnym, bo ma przewagę na polu broni taktycznej. Może szantażować Ukrainę i Zachód i dlatego szantaż ten jest tak głośny z jego strony. Nie wykluczałbym, że ucieknie się nawet do użycia broni atomowej poziomu taktycznego - konkluduje gen. Koziej.
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.