Zaskakujące odkrycie w USA. Pochodzący stamtąd miód jest skażony - wciąż zawiera ślady opadu radioaktywnego z prób jądrowych sprzed dziesięcioleci.
Pokłosie prób jądrowych
Był okres, w którym testowaliśmy setki broni jądrowej w atmosferze - wyjaśnił w zeszłym roku główny badacz Jim Kaste, geochemik środowiskowy z uniwersytetu William & Mary w Wirginii.
Minęło pół wieku po zakończeniu międzynarodowych testów bombowych. Zidentyfikowany izotop radioaktywny, cez-137, spada poniżej poziomów uważanych za szkodliwe. Zmierzone ilości podkreślają jednak utrzymującą się trwałość zanieczyszczeń środowiska.
Przypadkowe odkrycie
Jim Kaste chciał zademonstrować swojej klasie, w jaki sposób zanieczyszczenia radioaktywne z połowy XX wieku nadal utrzymywały się w środowisku. Poprosił więc swoich uczniów, aby przywieźli lokalną żywność z dowolnego miejsca, w którym spędzali wakacje.
Zgodnie z oczekiwaniami, różne próbki owoców czy orzechów ujawniły bardzo słabe ślady cezu-137 podczas pomiaru detektorem gamma. Ale nawet Kaste nie był przygotowany na to, co się stało, gdy przeprowadził ten sam test ze słojem miodu z targu rolniczego w Północnej Karolinie.
Takiego obrotu spraw nikt się nie spodziewał. Urządzenie pokazywało 100-krotność ilości pierwiastka w miodzie w stosunku do innych próbek.
Zmierzyłem to ponownie, ponieważ myślałem, że coś się stało z pojemnikiem lub mój detektor zwariował - mówi Kaste.
Naukowiec postanowił działać. Aby dowiedzieć się, dlaczego miód zarejestrował tak wysokie poziomy cezu-137, Kaste i jego zespół (w tym jeden z jego uczniów, Paul Volante) rozpoczęli testowanie próbek lokalnie produkowanego surowego, czystego i niefiltrowanego miodu z rynków i pszczelarzy we wschodnich Stanach Zjednoczonych.
Wyniki były zaskakujące. Spośród 122 przebadanych próbek miodu 68 wykazało wykrywalne ślady radioaktywnego izotopu - pozostałość po atmosferycznych próbach jądrowych przeprowadzonych przez Stany Zjednoczone, ZSRR i inne kraje w okresie Zimnej Wojny.
Testy przeprowadzano w różnych częściach świata, to fakt. Nie wszystkie badania były jednak takie same.
Pojedyncza bomba rosyjska, bomba carska, była ponad 50 razy silniejsza niż wszystkie testy w Nevadzie i Nowym Meksyku razem wzięte - mówi naukowiec.
Nie istnieje sposób, aby dowiedzieć się, która z tych eksplozji spowodowała opad, który nadal można znaleźć w amerykańskiej żywności. Można jednak wyjaśnić, w jaki sposób izotop mógłby się tak daleko i szeroko rozproszyć.
Wiele detonacji w powietrzu było tak silnych, że dziesiątki radioaktywnych produktów rozszczepienia zostały wstrzyknięte do stratosfery i rozprowadzone po całym świecie z czasem półtrwania [około] jednego roku przed osadzeniem, głównie przez opady deszczu - wyjaśniają Kaste i inni naukowcy w nowym badaniu.
Skąd więc tak duża ilość izotopu w miodzie z USA? Okazało się, że miody o najwyższych poziomach pochodzą raczej z miejsc w USA, gdzie gleba ma niski poziom potasu, który rośliny wchłaniają jako źródło składników odżywczych, napędzających szereg procesów metabolicznych.
Potas i cez mają wiele podobieństw atomowych. Kiedy rośliny w glebie ubogiej w potas nie są w stanie uzyskać wystarczających poziomów preferowanego składnika odżywczego, wchłaniają cez.
W rezultacie izotop trafia do nektaru roślinnego. Ten następnie trafia do pszczół, które z kolei zwiększają stężenie cezu-137 podczas produkcji miodu. W konsekwencji skażony miód trafia na stoły w USA.
Naukowcy jednak uspokajają. Żaden z poziomów cezu-137 wykrywanych obecnie w miodzie nie jest uważany za szkodliwy dla ludzi, spadając poniżej progu radioaktywności 50-100 bekereli na kilogram.