Potworna zbrodnia wydarzyła się 9 marca. W domu jednorodzinnym przy ul. Wyszogrodzkiej w Płocku znaleziono wówczas zwłoki trzech braci. Chłopcy w wieku 8, 12 i 17 lat mieli poderżnięte gardła. Sprawą zabójstwa miał okazać się Radosław K., który pod nieobecność matki zajmował się chłopcami, z których najmłodszy był jego synem.
Policja szybko ustaliła, że mężczyzna jest głównym podejrzanym w sprawie. Ten początkowo zniknął bez śladu.
Radosław K. zostawił swoje auto nad Wisłą i ślad po nim zaginął. Policja natychmiast rozpoczęła zakrojone na szeroką skalę poszukiwania. Mieszkańcy przypuszczali, że mężczyzna, targany wyrzutami sumienia, mógł odebrać sobie życie.
Mężczyzna został zatrzymany jeszcze w marcu na ulicy, niedaleko swojego domu. W tym czasie, gdy policjanci rzucali na przysłowiową glebę Radosława K., kończył się pogrzeb bestialsko zamordowanych chłopców. Podejrzany w chwili zatrzymania miał przy sobie nóż. Był pijany.
Co dalej z Radosławem K.?
Mężczyzna usłyszał zarzut zabójstwa ze szczególnym okrucieństwem i trafił za kraty aresztu. Radosław K. nie przyznaje się do winy, jednak za popełniony czyn grozi mu dożywocie.
Według informacji dziennika "Fakt", 1 września rozpocznie się obserwacja psychiatryczna podejrzanego o brutalny mord mężczyzny. Potrwa ona cztery tygodnie. Możliwe jest też jej przedłużenie. Lekarze stwierdzą, czy Radosław K. jest osobą poczytalną.
Mężczyzna uczestniczył w wizji lokalnej, współpracował i opowiadał o tym, jak to wszystko wyglądało, ale na pytanie, czy się przyznaje do zbrodni, nie odpowiada. Podczas składania wyjaśnień twierdził, że czuł się niedoceniany i wyśmiewany - ujawniła w rozmowie z "Faktem" prok. Iwona Śmigielska-Kowalska z Prokuratury Okręgowej w Płocku.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo