Po kolei jednak. Od kilku dni trwa przerzucanie się odpowiedzialnością między ministrem obrony a najważniejszymi generałami polskiej armii, kto zawinił w związku z sytuacją z grudnia ub. roku, kiedy do Polski wleciał najprawdopodobniej rosyjski pocisk kierowany.
Podczas czwartkowego wystąpienia min. Błaszczak odniósł się do incydentu z upadkiem pocisku Ch-55 w Polsce. Szef MON powiedział, że polecił wszczęcie kontroli w Centrum Operacji Powietrznych, które odpowiada za kontrolę polskiej przestrzeni powietrznej.
Tymczasem w piątek późnym wieczorem doszło do kolejnego incydentu. Tym razem MON, który zdarzenie z Zamościa pod Bydgoszczą całkowicie utajnił na kilka miesięcy, poinformował o incydencie na Twitterze. Według tego, co ujawnił resort obrony, odnotowany obiekt to balon, który przybył do Polski "z kierunku Białorusi".
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Wydaje się, że tym razem wszystko zadziałało jak trzeba. System obrony powietrznej, stanowiący niezwykle ważne ogniwo w Systemie Bezpieczeństwa Narodowego budują i tworzą: Dowódca Operacyjny Rodzajów Sił Zbrojnych, Centrum Operacji Powietrznych oraz Ośrodki Dowodzenia i Naprowadzania (ODN).
Naruszenie przestrzeni powietrznej - i co dalej?
Jeśli stwierdzono naruszenie przestrzeni powietrznej, to informacja o tym z ODN przekazywana jest do Centrum Operacji Powietrznych. Następnie Dowódca Operacyjny podejmuje decyzje o zastosowaniu odpowiednich środków.
Kiedy dochodzi do naruszenia przestrzeni powietrznej naszego kraju, Dowódca Operacyjny po podjęciu decyzji o zastosowaniu odpowiednich środków, składa meldunek do Szefa Sztabu Generalnego. Cała sytuacja dokumentowana jest w dokumentach bojowych (dzienniki działań bojowych) - mówi płk Jerzy Pałubiak, były szef Wojsk Obrony Przeciwlotniczej Wojsk Lądowych.
Ale ponad systemem OP Polski, jest jeszcze NATO, a dokładnie sojuszniczy system NATINADS (NATO Integrated Air Defense System). Informacja o naruszeniu przestrzeni powietrznej naszego kraju może być również przekazana przez właściwy organ NATINADS, czyli dowódcę CAOC (Combined Air Operations Centre) w Uedem, dla którego Polska przestrzeń powietrzna jest częścią obszaru odpowiedzialności.
W Europie są trzy takie centra, będące składową NATO Air Command. To z Uedem odpowiada - w uproszczeniu - za teren północnej Europy.
Spróbujmy zatem przedstawić w uproszczeniu skomplikowane procedury. Pomoże w tym były gen. bryg. rez. pil. Sławomir Żakowski. Oficer ten był we wspomnianym Uedem zastępcą dowódcy w Centrum Dowodzenia Operacjami Powietrznymi.
Proces identyfikacji rozpoczyna się od analizy parametrów naruszyciela, które można określić na podstawie informacji radiolokacyjnej. Prędkość, wysokość, azymut, manewrowanie, zmiana wysokości lub lot prostoliniowy oraz inne charakterystyki obiektu to początek procesu identyfikacji - rozpoczyna gen. Żakowski.
Następnie tłumaczy, że ważnym elementem takiej analizy jest uwzględnienie warunków atmosferycznych. Chodzi np. o prędkość i kierunek wiatru, występowanie prądów strumieniowych, czy nawet struktury chmur. Na podstawie tej analizy określa się prawdopodobne zagrożenia dla bezpieczeństwa w przestrzeni powietrznej i podejmuje kolejne kroki w celu precyzyjnego zidentyfikowania naruszyciela z użyciem dyżurnej pary samolotów włącznie.
Na podstawie moich doświadczeń mogę podkreślić, że Centrum Operacji Powietrznych z Dyżurną Zmianą Bojową to doświadczona jednostka bojowa z wysoką kulturą organizacyjną i tak samo wysoko oceniana przez specjalistów NATO od obrony powietrznej, czego doświadczyłem, będąc zastępcą dowódcy CAOC UDEM przez ponad 3 lata - mówi dalej generał.
Czy system zawiódł?
Wróćmy zatem do incydentu z grudnia. Czy nasz system OP faktycznie zawiódł i tak jak przekonuje minister obrony, doszło do naruszeń procedur? Zapytaliśmy o to byłego szefa obrony powietrznej z Dowództwa Operacyjnego płk. Roberta Stachurskiego.
Minister w praktyce wydał wyrok nie tylko na Dowódcę Operacyjnego RSZ, ale też na wszystkich żołnierzy, pełniących służbę tego dnia w DO RSZ - mówi płk Stachurski.
Jak podkreśla, informowanie jest rozbite na wiele kanałów. "Nie ma siły", żeby informacja nie dotarła do ministra, premiera i prezydenta.
Chciałbym wiedzieć, kiedy MON dowiedział się o tym, że coś wleciało w polską przestrzeń powietrzną. Nawet jeśli dowiedział się o tym później, niż 16 grudnia, to chciałbym wiedzieć, jakie działania podjął - mówi płk Stachurski.
Wskazuje także luki w narracji, którą od kilku dni narzuca opinii publicznej resort obrony. Przypomina, że do dziś nie mamy stuprocentowej pewności, co właściwie wleciało w grudniu w naszą przestrzeń powietrzną i spadło pod Bydgoszczą. Minister Błaszczak powiedział, że zaprzestano poszukiwań.
I co, minister nie dowiedział się, że wojsko czegoś szuka przez trzy dni? Czy Centrum Zarządzania Kryzysowego, które znajduje się dziś w Dowództwie WOT nie informowało o tym ministra? Wielowariantowość procedur informowania jest naprawdę dobrze przemyślana i zapisana w instrukcji na którą powołuje się minister - mówi były szef OP.
Balon(ik) pękł?
Co zatem z incydentem z piątkowej nocy? Czy wejście takiego balonu w przestrzeń powietrzną Polski powinno "z automatu" skończyć się jego zestrzeleniem? Tu odpowiedź nie jest tak oczywista.
W toku przeciwdziałania, w stosunku do naruszyciela może dojść do sytuacji, w której nie zostanie on przechwycony. Jednak po jego upadku poszukiwania winny być prowadzone do skutku, przy użyciu różnych sił, tak z układu militarnego, jak również układu pozamilitarnego - tłumaczy Stachurski.
I to, jak wynika z kolejnego wpisu na koncie MON, zrobiono. Jeśli obiekt (balon) został namierzony przez któryś z Ośrodków Dowodzenia i Naprowadzania, to - wiedząc jaka jest prędkość obiektu, jego pułap i spodziewana trasa - mogło dojść do ustalenia, że nie jest to np. pocisk rakietowy lub dron. Być może podjęto zatem decyzję, że obiekt nie musi być zestrzelony.
W końcu obiekt zniknął z radarów. Być może zatem po prostu spadł na ziemię w wyniku uszkodzenia lub np. spadku ciśnienia. Według ustaleń o2.pl, poderwana jednak została para dyżurna, która wyleciała na spotkanie obiektu. Co nie powinno dziwić po sytuacji z Bydgoszczy. W stan gotowości postawiono też prawdopodobnie jednostki SAR (Search And Rescue - poszukiwanie i ratownictwo).
Wszystko na swoim miejscu
Gen. Żakowski wyraża przekonanie, że w sytuacji piątkowej postąpiono według procedur. Dokonano właściwej oceny sytuacji, wstępnie na podstawie parametrów lotu określono, że naruszycielem jest balon.
Tłumaczy również, że w przestrzeni powietrznej przez balon, zwłaszcza meteorologiczny, nie jest zdarzeniami wyjątkowym, choć nie występuje często. Istnieje system informowania o lotach balonów, który jest również wykorzystywany w ocenie sytuacji.
Według informacji medialnych obiekt zniknął z radarów w rejonie Rypina. Można wnioskować, że już wcześniej rozpoczął zniżanie z uwagi na zniszczenie powierzchni balonu. Na podstawie parametrów lotu i warunków atmosferycznych można określić rejon upadku balonu, jednakże precyzja to skala kilku kilometrów kwadratowych co najmniej - mówi dalej generał.
Na koniec zaś dodaje istotną kwestię. Jego zdaniem z dużym prawdopodobieństwem należy przyjąć, że był to kolejny element testowania sprawności naszego systemu obrony powietrznej, który jest częścią systemu NATO.
Łukasz Maziewski, dziennikarz o2.pl
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.